Tczew, 21 lutego 2012 r.
Ostatnia aktualizacja: 09.02.2021 r.
kpr. rez. Zygmunt Pusz
Wspomnienia przeciwlotnika, żołnierza służby zasadniczej
41. dywizjonu rakietowego OP m. Mrzeżyno
Bywa często, że życiem naszym rządzi przypadek. Któregoś dnia czytając artykuł
o zestrzelonym niemieckim samolocie który wpadł do jeziora Resko, postanowiłem
poszperać troszkę w Internecie o historii tego rejonu i ... znalazłem stronę WRiA.PL.
Podstrona o JW 4086 m. Mrzeżyno, opis elaboracji rakiet W-755 PZR S-75M Wołchow, wróciły
mi dawne wspomnienia - kpr. rez. Zygmunt Pusz.
1. Do woja marsz...
Jest rok 1976. Kończę Technikum Mechaniczne w Tczewie no i matura. Nie zostawiam
sobie za dużo czasu wakacyjnego po szkole .
Od 01.07.1976r. podejmuję pracę w Lokomotywowni Pozaklasowej Zajączkowo Tczewskie,
gdzie pracuje jako mechanik przy utrzymaniu i naprawie lokomotyw spalinowych.
Nadchodzi wiosna 1977roku i dostaję wezwanie do WKU w Starogardzie Gdańskim gdzie
otrzymuję, tak zwany w tamtym czasie, “bilet”. Mam się stawić dnia 26.04.77 r. do
JW 5662 stacjonującej w Gdyni - wysokość Gdyni Grabówka.
Zgodnie z wezwaniem stawiam się o określonym czasie w JW 5662. No cóż, normalna procedura
wcielenia do wojska czyli sprawdzanie dokumentów, fryzjer, kąpiel, fasowanie umundurowania i
zapakowanie do wysyłki do domu cywilnych ciuchów. Wiadomo, że człowiek był zmieszany ale trzeba
było sobie radzić.
Jest pora obiadowa i całą grupą nowo wcielonych maszerujemy na stołówkę. Jest zupa i
pamiętam doskonale, że na drugie danie była kasza z jakimś gulaszem. Po obiedzie ( teraz
nie pamiętam już ile to było czasu) pakujemy się na ciężarówki i wyjeżdżamy w nieznanym mi
kierunku. Jazda nie trwała zbyt długo. Wysiadamy. Okazuje się, że jestem w jakiejś jednostce
wojskowej ale nie mam bladego pojęcia gdzie.
[ Do spisu treści. ]
2. Szkoła młodszych specjalistów - 26. dt OPK. m. Bieszkowice.
Zaczyna się wojskowe życie. Przez następne trzy dni nie wiemy gdzie jesteśmy, rzecz
jasna chodzi o lokalizację i nazwę miejscowości. W końcu tajemnica wyjaśnia się. To Jednostka
Wojskowa 1203 w Bieszkowicach niedaleko Wejherowa. To mnie podbudowało. Okazało się, że
trafiłem do szkoły młodszych specjalistów. Jednostka do której trafiłem miała jeszcze swoją
tajną nazwę 26. dywizjon techniczny Obrony Powietrznej i, jak się później dowiedziałem, podlegała
dowódcy 4. Brygady Rakietowej OP m. Gdynia.
Rozpoczyna się normalne szkolenie, przygotowanie do przysięgi, którą miałem 26 czerwca 1977 r.
Uroczystość odbyła się w Gdyni w JW 5662 ( 4. Brygada Artylerii OPK ). Przysięga była bardzo ważnym etapem służby, ponieważ
nagrodami mogły się stać pierwsze przepustki. W sumie byłem parę razy na przepustce,
tym bardziej, że do domu czyli Tczewa było blisko.
Podczas szkolenia używaliśmy tylko i wyłącznie nazwy stopnia “elew”.
Kanonierem było się po skończeniu szkoły. Po przysiędze, podczas dalszego szkolenia,
nacisk był głównie na sprawy sprzętowe, czyli można powiedzieć mechanikę, która nie była
mi obca z racji wykształcenia jak i pracy przy lokomotywach.
W baterii szkolnej byłem w grupie funkcyjnych przygotowywanych do pracy jako funkcyjni
montażu i zbrojenia rakiet. Pierwszy kontakt z rakietami W-755 przeciwlotniczego zestawu
rakietowego S-75M “Wołchow zrobił na mnie niesamowite wrażenie.
Była to już wysoka technika i z tego względu ciągle przypominano nam o sprawach tajności naszego sprzętu.
[ Zobacz również: Przeciwlotniczy Zestaw Rakietowy S-75M “Wołchow” (SA-2 “Guideline”). ]
[ Do spisu treści. ]
3. Docelowe miejsce służby - 41. dr OPK m. Mrzeżyno (JW 4086).
Nadchodzi koniec szkolenia w Bieszkowicach, jest 17 września 1977 r., zostajemy
przydzieleni do różnych jednostek OPK. Ja i kilkunastu innych żołnierzy dostaję przydział
do JW 3692 w Gryficach ( 26. Brgada Artylerii OPK ).
W Gryficach jesteśmy 21.09.77r. Tam następuje kolejny podział przybyłych żołnierzy
do różnych jednostek podległych JW 3692.
Razem z jeszcze czterema żołnierzami, dnia 22.09.77 r. dostaję przydział do JW 4086 m. Mrzeżyno.
Od dnia 23 września 1977r jestem już w JW 4086 ( 41. dywizjon rakietowy OPK ).
Po przyjeździe i dostaniu się do samej jednostki myślałem, że Mrzeżyno Gryfickie
leży na końcu świata. Okazało się, że to zupełnie inna para kaloszy niż szkolenie
w Bieszkowicach. Normalna jednostka bojowa. Ludzi praktycznie tylko tyle ile potrzeba
by obsłużyć potok technologiczny (jasne że mówię z pozycji baterii technicznej). Nasza
piątka została ponownie, tym razem docelowo, przydzielona na stanowiska w baterii technicznej.
Moim głównym zadaniem było szybkie zgranie się z funkcyjnymi na stanowisku nr 4 (zbrojenie
rakiety ładunkiem bojowym) jako funkcyjny nr 1. Jasne, że i na pozostałych stanowiskach
montażu rakiet czynności potoku technologicznego były trenowane także, za wyjątkiem
stanowisk dystrybucji powietrza, paliwa i utleniacza.
Nie powiem, dało w kość, zanim opanowałem wszystkie czynności manualnie i zgodnie
z normami czasowymi.
Po latach mogę stwierdzić, że kadrę mieliśmy dobrą. Baterią techniczną w tym okresie
dowodził por. Witold Modzelewski, absolwent WAT. Pamiętam jeszcze chor. Zbigniewa Dragana
z montażu, Wojciecha Guta i Tadeusza Malinowskiego z dystrybucji.
Pozostała kadra dywizjonu? Pamiętam dowódcę dywizjonu mjr. Mieczysława Koźbiała,
szefa sztabu kpt. Kaczmarzyka, zastępcę ds. politycznych por. Bałóra, szefa służby
samochodowej por. Serafina i szefa zaopatrzenia mundurowego st. sierż. sztab. Przybycińskiego.
Z czasem ćwiczenia i alarmy przestały robić większe wrażenie, wiadomo rosło doświadczenie.
Niestety ze względu na odległość do domu na przepustki nie wychodziłem. Wyjechałem dopiero
na urlop, praktycznie po półrocznym pobycie w JW 4086.
[ Do spisu treści. ]
4. Szef baterii technicznej 41. dr OPK.
Jeszcze w 1977 roku odchodzi (nie wiem gdzie) z naszej jednostki, ściślej z naszej
baterii technicznej szef baterii sierżant Turowski. Pamiętam, że
jeszcze w ostatnich dniach pobytu sierżanta w jednostce, wezwano całą naszą piątkę
przybyłą na baterię z Bieszkowic i pytano o wykształcenie. Okazało się, że tylko ja
mam średnie techniczne i maturę. To spowodowało wyznaczenie mnie na pełnienie funkcji szefa.
W sumie nic nie miałem do gadania, ponieważ stwierdzono, że wszystkiego się nauczę.
Zaznaczam, że byłem tylko w stopniu kanoniera. 30 grudnia 1977 r. otrzymuję awans na
bombardiera, a 09 maja 1978 roku na stopień kaprala. Co miałem robić?
Kpr. rez. Zygmunt Pusz z kolegami w koszarach baterii technicznej (30.11.1977r.). Na uwagę zasługuje fakt,
że przeciwlotnicy dysponowali od 1959 roku najnowszym w Wojsku Polskim uzbrojeniem rakietowym
i posiadali najstarszą w Wojsku Polskim broń osobistą. O “kałachach” mogli tylko marzyć.
Obowiązków doszło sporo. Oprócz zajmowania się sprawami baterii: zaprowiantowanie, wymiana
odzieży, porządki, przygotowywania planu służb, przygotowanie rozkazów dziennych,
wyprowadzanie na apel, wyjście na stołówkę i innych potrzebnych spraw, dalej uczestniczyłem
w treningach pracy bojowej na sprzęcie. Również przy braku ludzi musiałem wyznaczać
siebie na dowódcę warty.
Był to najbardziej intensywny fragment mojej służby, a również, patrząc z perspektywy
lat, dający mi duże doświadczenie w pracy z ludźmi, które jak się okazało pomogło mi później
w pracy zawodowej.
[ Do spisu treści. ]
5. Zgrupowanie poligonowe w 43. dr OP m. Darłowo.
Czas leciał, jest lato 1978 r. Wcześniej mówiono, że tego roku mamy jechać na strzelania
bojowe do Aszułuku (w byłym ZSRR). Dokładnie 18 sierpnia pakujemy nasze najpotrzebniejsze
osobiste “manatki” i sprzęt techniczny na samochody i kolumną udajemy się do bliźniaczej
jednostki w Darłowie ( 43. dywizjon rakietowy OPK m. Dąbki ),
dlaczego aż tam, trudno mi powiedzieć. Tyle co pamiętam w kolumnie jedzie Star-25, dźwig na
Starze-66, Ził “woziwoda”, sprężarka powietrza, dystrybutory powietrza, paliwa,
utleniacza i zdaje się KRAZ.
Czekało nas miesięczne zgrupowanie i intensywny trening przed wyjazdem na ostre strzelanie
poligonowe do Sojuza. Dlaczego trenujemy w Darłowie? Dlatego, żeby skupić się wyłącznie na
pracy bojowej i nauce. W dywizjonie zawsze były jakieś sprawy nadzwyczajne nie pozwalające
na systematyczny trening. To świeża dostawa koksu do kotłowni, to służba wartownicza
lub kontrola jednostki itp.
Na zgrupowaniu czas płynął szybko. Przed obiadem montowaliśmy rakiety, a właściwie 3
lub 4 (dokładnie już nie pamiętam), oczywiście na czas i dokładność montażu. Po obiedzie
demontaż i przygotowanie “zabawek” na dzień następny.
Nie powiem, dawało w kość ale w tym znaczeniu, że liczyła się tylko praca i trening,
niczym sportowcy przed zawodami - tak bym to oceniał. Pod koniec zgrupowania, proszę mi wierzyć,
że byśmy poskładali “cygarko” w absolutnych ciemnościach pod warunkiem, że każdy
na stoliku poukładałby narzędzia po swojemu. Moim “królestwem” było stanowisko
nr 4 montażu i zbrojenia rakiet. Byłem funkcyjnym nr 1, czyli montowałem ładunek bojowy.
Przypominam sobie, że w przypływie “szaleństwa” schodziliśmy czasami poniżej 5
minut na naszym stanowisku. Zasadnicza norma na tym stanowisku wynosiła 12 minut. Było to “wąskie gardło”
całego potoku technologicznego w baterii. Jak łatwo policzyć, normatywna wydajność potoku
technologicznego wynosiła 5 rakiet na godzinę. Nam udawało się uzyskiwać wydajność do
10-12 rakiet na godzinę.
Naszą obsadą na “czwórce” zajmował się sierżant (niestety też nie pamiętam nazwiska).
Był bardzo wymagający ale i mogę to stwierdzić po sobie, dbający o załogę. Pamiętam, że po
jednym z treningów bardzo rozbolał mi bark, prawdopodobnie od częstego kręcenia korbą
przyrządu do zakładania ładunków bojowych. Byłem zaskoczony jak wieczorem po zajęciach
przyszedł do pokoju i dał mi jakąś maść i jakieś tabletki abym mógł się wykurować. Z uwagi,
że mieliśmy dobre wyniki na stanowisku, mogłem ćwiczyć mniej forsownie, ponieważ chodziło
o wyjazd na poligon całej załogi. Wszystko skończyło się pomyślnie. Nastąpił powrót do Mrzeżyna
i szykowanie się do wyjazdu na poligon w Aszułuku.
[ Zobacz również: Elaboracja rakiet W-755 PZR S–75M “Wołchow”. ]
[ Do spisu treści. ]
6. Aszułuk - strzelania bojowe.
27 września 1978 r. Nareszcie, nadszedł czas wyjazdu na poligon. To była wielka gratka
dla każdego przeciwlotnika. Zwłaszcza dla żołnierzy służby zasadniczej. Dywizjon odbywał
strzelania bojowe średnio raz na cztery lata. Wielu żołnierzy nie miało okazji
przeżyć strzelań bojowych na dalekim poligonie w Aszułuku, swoistego chrztu bojowego przeciwlotników.
Samochodami docieramy na stację kolejową w Kołobrzegu. Z uwagi, że jedziemy bez sprzętu,
podróż odbywamy cywilnymi pociągami. Pospiesznym Kołobrzeg - Warszawa. W Warszawie spędzamy
parę godzin (nie pamiętam w jakiej jednostce) gdzie spożywamy obiad. Następny etap to
podróż pociągiem międzynarodowym “Polonez” relacji Warszawa - Moskwa. Na drugi
dzień przed południem jesteśmy w Moskwie, a że dalsza podróż jest zaplanowana na drugi
dzień, zwiedzamy miasto. Czasu trochę było za mało aby dużo zwiedzić. Jednak byliśmy w
Muzeum-panoramie “Bitwa pod Borodino” i w Centralnym Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-1945.
Również przejechałem się metrem, stacje naprawdę piękne, każda inna. Ludność cywilna była bardzo życzliwa, aczkolwiek dał się
odczuć ich respekt przed mundurem.
Kolejowy transporter artyleryjski TM-1-180 w Centralnym Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-1945. Foto: Wikimedia Commons.
Następny etap to wyjazd z Moskwy pociągiem pospiesznym “Lotos” relacji Moskwa - Astrachań.
Małe dobre półtora doby podróży i jesteśmy na miejscu.
Było już ciemno gdy dojechaliśmy do małej stacyjki Aszułuk. Okazuje się, że czekają na nas
autobusy wojskowe i ostatni etap jazdy drogą (podobno około 100 km) zbudowaną z dwóch rzędów
leżących na stepie płyt “jumbo”. Pogoda jak dla nas nietypowa, w dzień od +25 do +27
stopni, wieczorem od +2 do +1 stopnia. W koło ogrom przestrzeni, step aż po horyzont.
Zakwaterowano nas w barakach, wiec nie było tak źle. Natomiast jedliśmy u naszych kolegów
od “Newy” bo oni byli z całym swoim wyposażeniem.
Jest poniedziałek i dowiadujemy się, że mamy 3 dni na pełne przygotowanie, o ile dobrze pamiętam,
chyba 6 rakiet. Pracy moc, bo trzeba było sobie wszystko przygotować i posprawdzać, po prostu żeby
wszystko zagrało jak należy bo to było już prawdziwe strzelanie.
Zapamiętałem taki banalny moment: każdej z grup montażowych pomagał rosyjski żołnierz.
Na stanowisku nr 4, jeżeli dobrze pamiętał, żołnierz miał na imię Sasza i miał “tri dnia damoj”.
Chłop był wielki i jak się jemu podało rękę to jakby się witało z łopatą od parowozu.
Z kolegą wziąłem wózek do ładunków bojowych i Sasza miał pokazać z jakiego miejsca je zabrać.
Patrzę a on też bierze wózek i mówi, że nam pomoże. Droga to praktycznie ubita ziemia. Ładuje
z kolegą 2 ładunki na wózek w te koleby i we dwójkę ciągniemy z mozołem po tym piachu (waga jednego
ładunku 196 kG). Nagle zaskoczenie, patrzymy a Sasza sam, niczym ciągnik gąsienicowy, ciągnie wózek
załadowany trzema opakowaniami z ładunkami bojowymi - taki był chłop.
Czwartek, dzień strzelań bojowych - robotę mają teraz obsługi baterii startowej i radiotechnicznej.
Jesteśmy podenerwowani i zastanawiamy się czy czegoś nie sknociliśmy. Leżymy za małym wałem ziemi.
Wyrzutnie zaczynają chodzić. Nagle zapłon, słychać było jak odpaliły pironaboje i po chwile następuje
potworny huk startu i odczuwalny wielki podmuch.
Niesamowite wrażenie! Rakieta poszła - czyli pierwsza część OK, jest zapłon silnika marszowego jest OK i
na koniec na pułapie o ile pamiętam 10 000 metrów jest detonacja ładunku bojowego. Jest OK wszystko poszło
dobrze i z następnymi rakietami także.
Koledzy ze startówki i radiotechnicznej świętują... my do roboty! Trzeba jeszcze wykonać
demontaż nie odpalonych rakiet i przygotować je do stanu przechowywania dla kolejnych dywizjonów z Polski.
Bynajmniej ja wróciłem bardzo zadowolony z tej całej ekspedycji z uwagi na wręcz gigantyczną
ilość wrażeń i co najważniejsze nic nikomu się nie stało.
[ Zobacz również: Poligony Wojsk Rakietowych i Artylerii WOPK (WLOP, SP). ]
[ Do spisu treści. ]
7. Zima roku 1978 daje popalić.
Po powrocie z Aszułuku czas na urlopy. Powoli zbliżały się Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok 1979.
Wyjazdami podzieliliśmy się jak kto w miarę możliwości by chciał. Ja wybrałem Święta Bożego Narodzenia
gdyż poprzednie oraz Nowy Rok spędziłem na służbie.
Urlop miałem do 30 grudnia czyli do północy. Z uwagi na to, że praktycznie wracając w tym terminie
traciłem 1 dzień urlopu, ponieważ z Tczewa musiałem wyjeżdżać już o 9 rano aby w Mrzeżynie być około 18-tej
jadąc pociągiem przez Gdynię, Koszalin do Kołobrzegu i dalej PKS-em, poprosiłem dowódcę o zgodę na powrót
na drugi dzień do godziny 12-tej. Zyskiwałem w ten sposób cały dzień gdyż o godzinie 21 miałem pociąg
do Bydgoszczy i tam łapałem nocny pospieszny relacji Warszawa - Kołobrzeg przez Piłę, a rano pasował
idealnie autobus do Mrzeżyna tak, że bez wysiłku byłbym gdzieś na 9 czy 10 godzinę w jednostce.
Wszystko się udało, zgodę otrzymałem.
Święta szybko minęły i nadszedł czas wyjazdu. Z Tczewa wyjechałem planowo. Jedziemy a tu rozpoczyna
się coraz większa śnieżyca. W Bydgoszczy mamy niecałe 2 godziny opóźnienia. Myślę, no to klops, pośpiech
poszedł. Nic błędnego. Pośpiech w Bydgoszczy też był mocno opóźniony więc go łapię, ludzi masa, jadę
przy przejściu międzywagonowym. Do Kołobrzegu docieramy już chyba z 7 godzinnym opóźnienie. PKS już nie jeździ.
Dowiaduje się, że do Trzebiatowa pojedzie wagon motorowy. W Trzebiatowie też już PKS stoi ze względu
na zaspy. Spotykam jeszcze 3 kolegów i prosimy taksówkarza żeby jechał z nami jak najdalej może.
Pojechaliśmy może ze 3 kilometry i stop kapela, dalej nie da się jechać. Brniemy pieszo w śnieżycy.
Z daleka widzimy męczącego się w zaspie wojskowego Stara-66 z garnizonu Mrzeżyńskiego. Wołamy żeby
nie odjechał, udało się, zabieramy się i docieramy do jednostki. Jest już późno, jestem zmęczony
tą podróżą, pieczątki o opóźnieniu pociągu od dyżurnego ruchu PKP mam na rozkazie wyjazdu. Melduję się
do oficera dyżurnego i wyjaśniam późny powrót.
Ale to nie było już istotne i nie był to koniec mojej walki z zaspami tego dnia. Oficer dyżurny
stwierdził: - Świetnie, że dotarłeś, weź kilku ludzi pojedziecie Starem-66 do Trzebiatowa po żony
oficerów które tam pracowały. Mówię, że już nie da się przejechać, mimo to dostałem rozkaz podjęcia
próby dotarcia do Trzebiatowa. Docieramy około kilometra za Mrzeżyno w stronę Trzebiatowa i siedzimy
w śniegu po osie. Z mozołem zawracamy i jedziemy do Trzebiatowa objazdem przez Rogowo, Kołobrzeg.
Powrót tą samą drogą, śnieg ciągle sypie, docieramy do jednostki bardzo późno. Taki był mój pamiętny
powrót z urlopu.
[ Do spisu treści. ]
8. Zima 1979 roku nie odpuszcza.
Przed obiadem i po obiedzie walczymy ze śniegiem usuwając go z placów przed stanowiskami
bojowymi i w rejonach koszar. To była syzyfowa robota.
...jak się okazało, samochód ciężarowy KRAZ-255 na balonowych kołach, był najlepszym pojazdem
alarmowym w tym czasie. Ale mimo to jadąc raz do Trzebiatowa, po niewielkim udrożnieniu drogi
przez buldożery, utykamy w zaspie. Po bokach śnieg powyżej kabiny. Samochód siadł na mostach no i cześć.
Brak drzew żeby pomóc sobie wyciągarką. Ale mamy genialny pomysł. Niedaleko był we wsi POM i szukaliśmy
pomocy aby np. traktorem wyciągnąć nas z pułapki.
Wirnikowy pług parowy z dwona parowozami linia Chełmża - Mełno 26.02.1979. Foto: Zespół Technologiczny przy Lokomotywowni I klasy w Grudziądzu (Archiwum Zygmunta Pusza).
Pracownicy DRS Grudziądz w przekopie śnieżnym na stacji Płużnica dn.28.02.79. Foto: Zespół Technologiczny przy Lokomotywowni I klasy w Grudziądzu (Archiwum Zygmunta Pusza).
Na placu widzimy na chodzie stojący ciągnik gąsienicowy DT. Kierownik zgadza się pomóc ale nie
ma kierowcy. Chwila zadumy i pytamy po cichu jednego z kolegów, który pochodził ze wsi, czy jechał
takim czymś w polu. Okazało się, że raz prowadził taki ciągnik. Więc nie zastanawiając się wiele,
zrobiliśmy z niego kierowcę wojskowych ciężkich pojazdów gąsienicowych. Kierownik wyraził zgodę,
pod warunkiem, że ostawimy ciągnik na plac nie gasząc silnika i... schował się w domu bo śnieg ciągle padał.
Fakt chłopak prowadził maszynę jak “pijany zając” zygzakami ale dzięki temu wydobyliśmy się z zaspy.
Po tym wydarzeniu, kazałem następnego dnia podjechać pod wydmę przy betonce i naładowaliśmy na pakę KRAZA
piachu równo z burtami aby wóz był ciężki. Kierowca popuścił trochę powietrza z tych balonówek i mieliśmy
super auto na te śniegi. KRAZ szedł jak burza przez zaspy.
Pamiętam, raz to nawet jechaliśmy jako praktycznie nietypowa karetka pogotowia ratunkowego do
szpitala w Kołobrzegu. Tym razem usługa transportowa wymagała sporej delikatności. Kabina obszerna i
wóz pewien, a pasażerami była kobieta spodziewająca się maluszka (żona naszego chorążego) i nasz
wojskowy lekarz. Transport nietypowy, pogoda beznadzieja bo ciągle sypało więc oprócz chorążego i
mnie, na pakę wzięliśmy dla pewności kilku żołnierzy z naszej baterii. Do szpitala dojechaliśmy szczęśliwie.
Efektem surowej zimy, ze względu na utrudniony transport, było trochę słabe jedzenie (mówiąc delikatnie), tym
bardziej, że ziemniaki zmarzły i nie dały się jeść bo słodko smakowały, więc królowała kasza i makaron
oraz gulasz “sygetyński” lub “wiedeński”, obojętnie co to by nie oznaczało było
takie samo, a w sobotę tzw. przegląd tygodnia, gulasz z bigosem. No cóż, to w końcu była zima stulecia.
[ Do spisu treści. ]
9. Czas do rezerwy.
Ja przygotowania do rezerwy rozpocząłem już chyba pod koniec marca 1979 roku z
uwagi na sprawy związane z szefowaniem (pozdawanie wszystkiego, posprawdzanie).
Przeniesiony do rezerwy zostałem 10 kwietnia 1979r. Rzecz jasna, że poprowadziłem
jeszcze baterię na ostatni apel.
Z Mrzeżyna zawieziono nas samochodem do Kołobrzegu gdzie oddano książeczki wojskowe i pożegnaliśmy
się z odwożącym nas oficerem. Tyle co wiem to w naszej grupie przy wyjściu obyło się bez ekscesów.
Ja złapałem pierwszy pociąg w kierunku Gdyni i dalej na Tczew do domu.
[ Do spisu treści. ]
10. Powrót do życia w cywilu.
Zaraz od maja podjąłem pracę w moim zakładzie. Później awansowałem na pracownika
administracji w służbie trakcji a po paru latach zostałem przeniesiony służbowo do
Północnej Dyrekcji Kolei Państwowych - Zarząd Trakcji w Gdańsku. Pracowałem tam aż
do rozwiązania dyrekcji.
Rok 2009 - National Railway Museum w Yorku, North Yorkshire w Anglii. Miłośnik parowozów
kpr. rez. Zygmunt Pusz i parowóz ROCKET (replika zbudowana przez Enterprises Locomotion w 1979 roku).
Foto: Zygmunt Pusz.
Przełom kwietnia i maja 2012 roku, lokomotywy w “strojach sportowych” gotowe na przyjęcie kibiców EURO-2012. Foto: Zygmunt Pusz.
Obecnie pracuję w Zakładzie Północnym Intercity w Gdyni w Sekcji Eksploatacji Lokomotyw, a
z koleją związany jestem już ponad 35 lat.
Ornamenty okalające framugę drzwi wejściowych przy wejściach do budynków koszarowych w 36. dr OP m. Mrzeżyno (w byłym 78. pr OP).
Ostatnio, przeglądając na stronie WRiA.PL materiały dotyczące Mrzeżyna, zobaczyłem
znajomy obrazek, wejście do koszarowca. Ilustruje ono zmiany jakie zaszły w mentalności
ludzi i podejścia do historii od 1979 roku. Było to tak:
Któregoś dnia dostałem zadanie uporządkowania i odświeżenia wejście na baterię.
Wyznaczyłem więc kilku żołnierzy do pracy i wszystko szło OK. Obejście było zrobione jak
należy więc postanowiliśmy jeszcze odświeżyć elewację wokół drzwi wejściowych na baterię.
Więc raz dwa oczyściliśmy ją ze starej farby i ładnie pomalowaliśmy na biało. Po tym zabiegu
pojawiły się frapujące nas ornamenty z liści dębowych i oznaki nad wejściem. Więc zielona farba
w ruch i byliśmy zadowoleni, że wejście na baterie jest teraz takie ładne.
Po pewnym czasie, zobaczył efekt naszej pracy szef sztabu i zaczęła się afera.
Kto kazał, dlaczego, kto to zrobił? Ja i koledzy dostaliśmy srogą ripostę za ... hołdowanie
germańskim wartością. Oczywiście, natychmiast zamaskowaliśmy “wartości germańskie”. Na szczęście ich nie niszcząc.
Jak się dowiedziałem, 4 i 5 lipca 2011 r. przedstawiciel wojewódzkiego konserwatora
zabytków dokonywał inwentaryzacji obiektów koszarowych, w tym i omawianych wyżej wejść do koszar.
Tczew, moje miasto, miasto kolejarzy. Dobitnym akcentem tego faktu jest skwer nazwany “Skwerem Tczewskich Kolejarzy”.
Zdjęcie wykonałem 06.09.2013 r.
Tczew - “Skwer Tczewskich Kolejarzy”.
[ Do spisu treści. ]
|