W momencie rozformowania 26. BR OP m. Gryfice wielu oficerów miało wielki życiowy dylemat:
czy podjąć decyzje o pójściu do rezerwy, czy szukać miejsca dalszej służby. Wśród nich znalazłem
się i ja. Miałem ustabilizowaną sytuację życiową (cały czas mieszkałem w Nowogardzie) i zbyt
mało lat służby aby decydować się na pójście do rezerwy. Postanowiłem szukać etatu. W zasadzie
to poinformowałem o tym ppłk. Józefa Kurka (kadrowiec brygady) i on zrobił to za mnie. Postawiłem
jednak jeden tylko warunek: nie wyprowadzam się z Nowogardu, dlatego też miejsce służby musi
być nieodległe. Szczerze mówiąc myślałem o 78. pr OP Mrzeżyno. Nie znałem jednak etatów. W pewnym
momencie ppłk Józef Kurek poinformował mnie, że jest etat dla mnie w Mrzeżynie.
Był to dowódca
stacji P-14 w dywizjonie dowodzenia 78. pr OP. Etat kapitański (byłem w stopniu majora) ale
zachowywałem wszystkie uprawnienia tj. stopień i uposażenie majora. Zastanawiałem się kilka dni.
Nie był to szczyt moich marzeń na zakończenie służby. Nie umniejszając stanowisku, ale nagle
zmuszony byłbym przejść do pododdziału o kilka szczebli niżej. Decyduję się jednak przyjąć
to stanowisko. Ostatecznie kwit do cywila można napisać w każdej chwili, a sytuacja może się zmienić.
Rzeczywistość pokazała, że nie myliłem się. Ale po kolei.
Pod koniec listopada 2001 roku zorganizowano pożegnanie z brygadą i na następny dzień tj.
01.12.2001 roku meldujemy się w 78. pr OP celem dalszego pełnienia służby wojskowej.
Napisałem “meldujemy się”, bo pojechało nas tam kilkunastu (część już tam pracowała),
a ja zameldowałem się u dowódcy pułku ppłk. Ryszarda Marcinkowskiego razem z ppłk. Wiesławem Gościłło.
Myśleliśmy, że będziemy mieli jakieś ułatwienia, dowódca spojrzy na nas łaskawym wzrokiem i pozwoli,
żebyśmy powolutku wdrożyli się do pracy w pułku. Przecież niejednokrotnie przyjeżdżaliśmy tam
w ramach kontroli. Po zameldowaniu się do dowódcy wyraziliśmy swoje oczekiwania w pracy tutaj. Ja myślałem,
że uda mi się dostać na stanowisko dowodzenia i będę tam pełnił dyżury jako dyżurny operacyjny.
Ostatecznie jakieś doświadczenie w tej materii już miałem. Nie pamiętam, czego oczekiwał ppłk Wiesław Gościłło.
Otrzymaliśmy zimny prysznic. Dowódca spojrzał na nas i po wysłuchaniu naszych próśb powiedział jedno
stanowcze zdanie: “Proszę udać się na swoje stanowiska pracy”.
W tym momencie zrozumiałem, że nie jestem już w jednostce nadrzędnej, ale jestem członkiem kadry
zawodowej 78. pr OP, którego dowódcą jest ppłk Ryszard Marcinkowski. Rozwiało to moje wszelkie
wątpliwości i ewentualne chęci ułatwiania sobie służby. W rzeczywistości nie było tak strasznie
jak to było opisywane w wielu plotkach na temat służby w pułku. Ten kto chce pracować wszędzie
znajdzie dla siebie miejsce. Udałem się do dowódcy dywizjonu dowodzenia. Zameldowałem
się u mjr. Jana Gacy.
Życie wojskowe plecie się dla każdego dość ciekawie. Otóż mjr Jan Gaca był na praktyce w 37. dr OP
jako podchorąży WOSR i podlegał bezpośrednio mnie. To ja uczyłem go SNR oraz wszystkich spraw
związanych ze stanowiskiem oficera naprowadzania. Znaliśmy się więc od dawna. Teraz on został
moim przełożonym. Ot po prostu życie. Po krótkiej rozmowie wezwał dowódcę kompani dowodzenia. Nagle
wchodzi mjr Mirosław Białorucki. Kolejny znajomy i kolega z którym znam się od czasów mojego pobytu w
CSS WR Bemowo Piskie. Pomyślałem sobie, że nie będzie tak źle skoro otacza mnie tak wiele znajomych twarzy.
Bardzo szybko zaaklimatyzowałem się w kompanii dowodzenia. Poznałem kadrę i żołnierzy zasadniczej służby wojskowej.
Myślę, że zostałem zaakceptowany również przez nich. Jako najstarszy stopniem, wielokrotnie zastępowałem dowódcę kompanii.
Lecz nie czułem się z tym najlepiej. Przepracowałem na innych stanowiskach bardzo wiele lat, miałem doświadczenie.
Starałem się przekazywać je moim młodszym kolegom. Ale to nie było to.
Największym problemem była obsługa sprzętu. Wyjazd na strefę bojową pułku wiązał się z
całodziennym pobytem wszystkich na sprzęcie. Strefa oddalona była o 6-7 km i wyjazd organizowany
był o godz. 09.00, a powrót o 14.00. W tym czasie należało zrobić wszystko co związane było
z obsługą sprzętu. Powiem szczerze, że na stacji której byłem dowódcą, byłem tylko kilka razy.
Kadra obsługująca ten sprzęt to doświadczeni technicy i doskonale radzili sobie beze mnie.
Robiłem to celowo, gdyż nie chciałem wiązać się z techniką poprzez przyjmowanie na stan stacji.
Jakoś mi się to udawało.
Bardzo szybko zrobiłem dopuszczenie do dyżurów bojowych na stanowisku dowodzenia pułku i
zostałem uwzględniony w dyżurach. A więc po trochu osiągnąłem swój zamierzony pierwotny cel.
Ułatwiło mi to troszeczkę życie prywatne. Dojazd z Nowogardu do Mrzeżyna to ok. 70 km. Co
prawda jeździł codziennie autobus z Gryfic do Mrzeżyna, ale i tak kwestia dojazdu była dość
uciążliwą sprawą. W momencie dyżurów, dostawałem dni wolne i jakoś się to kręciło. Przesłużyłem w
kompanii dowodzenia przez 1,5 roku. Często służyłem pomocą innym dowódcom pododdziałów, a w
szczególności szefowi sztabu kpt. Sławomirowi Kargulowi. Podziwiałem go wielokrotnie. Człowiek ten
był sam ze swoimi problemami i obowiązkami, a miał ich co nie miara. Był sam i nie miał nikogo
do pomocy. Wykonywał robotę sztabową, operacyjną, szkoleniową, mobilizacyjną. W 37. dr OP pełniąc
obowiązki szefa sztabu miałem do dyspozycji pomocnika. Kpt. Sławomir Kargul pracował jak mrówka
obłożony papierami, wielokrotnie zostawiając po godzinach służbowych.
No, ale dalej o sobie. Jesienią 2002 r. pułk przechodzi kolejną w swojej historii
restrukturyzację stanowisk. Wiedzieliśmy o tym już w połowie roku. W tym czasie
szefem szkolenia pułku był mjr Grzegorz Walczak. Ten sam, który przyjmował ode mnie
obowiązki szefa sekcji szkolenia bojowego 26. BR OP. U niego został stworzony etat
oficera szkoleniowego. Zostałem wyznaczony na to stanowisko. Powróciłem do
pracy, którą wykonywałem przez większość lat służby. Doskonale znaliśmy się z mjr. Grzegorzem
Walczakiem. Doskonale zgraliśmy się. Robota ruszyła. Nareszcie szef szkolenia mógł
iść spokojnie na urlop i nie myśleć o tym ile pracy czeka go po powrocie. Robota szła na bieżąco.
Jednym z ważniejszych zadań, które postawił przed nami dowódca pułku było stworzenie
możliwości dowodzenia wszystkimi siłami pułku z jednego miejsca. Nigdzie nie było
żadnej instrukcji jak taka praca bojowa miała wyglądać. Twór, który powstał - pułk w składzie
dwóch dywizjonów ogniowych plus do tego dwa samodzielne dywizjony wyposażone w zestawy Newa
był dosyć egzotycznym tworem. Nie było instrukcji pracy bojowej. Sytuacja jeszcze bardziej
się skomplikowała, gdy zmodernizowano 1 do i stał się samodzielnym dywizjonem. Nie potrzebował
wskazań z kabiny dowodzenia i rozdziału celów K-9. Jak to ogarnąć.
Na stanowisku kierowania ogniem 78. pr OP - 22.06.2004 r. Na pierwszym planie od lewej: ppłk Grzegorz Walczak i mjr Zbigniew Żołna.
W głębi od lewej: mjr Tytus Sadzak z WLOP, kpt. Arkadiusz Sypniewski i st. plut. Maciej Małecki. Foto. Z archiwum Zbigniewa Żołny.
Po 10 latach, ponownie na stanowisku kierowania ogniem byłego 78. pr OP. Na pierwszym planie
od lewej: ppłk rez. Grzegorz Walczak i mjr rez. Zbigniew Żołna.
W głębi członkowie Koła nr 24 ZŻWP w Gryficach. Zdjęcie wykonano 07.06.2014 r. Foto. Z archiwum Zbigniewa Żołny.
Wpadliśmy na pomysł, aby zorganizować coś na kształt stanowiska dowodzenia brygady. Po
przeanalizowaniu wszystkich czynników znaleźliśmy pomieszczenie, w którym mogło to być zorganizowane.
W bunkrze głównym, blisko centrali telefonicznej (łatwa możliwość doprowadzenia wszelkich łącz).
Technicy stacji P-14 doprowadzili nawet i uruchomili, wynośmy wskaźnik obserwacji okrężnej (WWOO) tej stacji.
Mieliśmy więc łączność z dywizjonami, z przełożonym, zobrazowanie wtórne sytuacji powietrznej w postaci planszetów,
jak i również zobrazowanie pierwotne ze stacji P-14. Dowodzenie 1. do odbywało się bezpośrednio
ze stanowiska dowodzenia, 2. do przez kabinę K-9, 41. i 71. dr OP bezpośrednio z SD.
Na stanowisku dowodzenia 78. pr OP. Na pierwszym planie od lewej: ppłk Grzegorz Walczak i mjr Zbigniew Żołna. W
głębi od lewej: kpt. Jacek Waryszak, mjr Andrzej Orłowski i mjr Andrzej Błaszyński z 2. KOP. Foto. Z archiwum Zbigniewa Żołny.
Było to nowatorskie rozwiązanie. Sprawdzone zostało podczas ćwiczeń Clean Hunter 2003 oraz 2004.
System działał wyśmienicie. Od tego momentu wszelkie ćwiczenia i treningi organizowane były przy
pomocy tego stanowiska typu SAMOC. W schronie znalazło się miejsce również na grupę planowania działań, która
opracowywała wszelkie dokumenty i wypracowywała decyzje do działań. Tam podłączono również faksy
celem korespondencji z przełożonym oraz podwładnymi. W schronie zorganizowana została również
polowa stołówka, gdzie serwowano posiłki podczas przerw w działaniach. Obaj z mjr. Grzegorzem
Walczakiem byliśmy bardzo zadowoleni ze swojego dzieła. Na tym SD czuliśmy się jak u siebie.
Jak pisałem wcześniej praca codzienna szkoleniówki przebiegała bez zakłóceń. Uzupełnialiśmy się znakomicie.
Jesienią 2003 r. nastąpiła ważna chwila dla pułku. Społeczność ziemi gryfickiej ufundowało dla
pułku sztandar. Organizacją uroczystości zajmowałem się wspólnie z mjr. Grzegorzem Walczakiem oraz
zastępcą dowódcy pułku ppłk. Tadeuszem Borodziukiem. Zadanie było ogromne, gdyż samo wręczenie
sztandaru miało odbyć się (i odbyło się) na rynku w Trzebiatowie. No ale jak przeprowadzić treningi
ze stanem osobowym pułku nie wyjeżdżając wielokrotnie do Trzebiatowa?
Zrobiliśmy to w następujący sposób: przenieśliśmy rynek z Trzebiatowa do pułku. Wymierzyliśmy dokładnie
cały rynek, ustaliliśmy którędy będą maszerowały pododdziały, którędy pójdzie dowódca pułku, którędy przyjedzie
przełożony wręczający sztandar, Ustaliliśmy gdzie będzie trybuna, jakich będzie rozmiarów, gdzie będzie
maszt flagowy. Zachowując te same wymiary w skali 1:1, taśmami wymierzyłem poszczególne elementy na
placu apelowym pułku i rozpoczęliśmy treningi. Wszystko przebiegało bez zakłóceń. My z mjr. Grzegorzem Walczakiem
zajęliśmy się organizacją samej uroczystości wręczenia sztandaru, natomiast ppłk Tadeusz Borodziuk
zajął się pozostałymi sprawami. Oczywiście nie bez znaczenia był udział w organizacji uroczystości sekcji logistyki
pułku z ppłk. Tadeuszem Bajkiem na czele. W dniu 27 września 2003 r. w imieniu Prezydenta RP sztandar na
rynku w Trzebiatowie wręczył dowódca WLOP - gen. broni pil. Ryszard Olszewski. Uroczystość rozpoczęła się
mszą w kościele w Trzebiatowie. Następnie po przemarszu na rynek rozpoczęła się ceremonia wbicia gwoździ i
wręczenia sztandaru. Wszystko przebiegło idealnie. Usłyszeliśmy wiele pochwal z ust publiczności.
W październiku 2002 r. odwiedziła nas kontrola Inspekcji Sil Zbrojnych. Było to znowu 3 dni
pracy od świtu do nocy. Dla mnie nie był to problem, gdyż w tym czasie mieszkałem na terenie
pułku. Sprawy dojazdów za bardzo mnie męczyły i uzyskałem zgodę dowódcy pułku na zamieszkanie w
jednym z pokoi po byłym WDW Mrzeżyno.
Kontrola ta przebiegła w miarę spokojnie. Chociaż borykaliśmy się z inspektorami w tłumaczeniu
im naszych instrukcji. Oni nie przyjmowali do wiadomości zapisów tzw. instrukcji “niebieskich”
(instrukcje wydawane przez WLOP posiadały niebieskie okładki) lecz tylko “czerwonych” Sztabu
Generalnego. Lecz jak się okazało, w niektórych sprawach nie doczytali także tych “czerwonych”
instrukcji. W niektórych z nich były zapisy szczegółowe dotyczące naszych wojsk, których oni nie znali. Nie
mniej jednak kontrola zakończyła się ocena trochę ponad dostateczną. Nie była to zbyt wysoka ocena.
Zamknięto nam, między innymi, obie strzelnice, gdyż nie miały atestów. Na poprawę uwag i rekontrolę
otrzymaliśmy pół roku. Ale co robić ze szkoleniem strzeleckim? Nie wolno było strzelać u siebie, choć
jedna ze strzelnic swój kulochwyt miała skierowany w morze. Najbliższa strzelnica była w Trzebiatowie.
Rozpoczęliśmy bliską współpracę 36 pułkiem zmechanizowanym im. Legii Akademickiej w Trzebiatowie, który posiadał strzelnicę
z atestem. Podczas planowania miesięcznego przekazywałem dywizjonom daty wykorzystania strzelnicy,
które wcześniej ustalałem z sekcją szkolenia pułku w Trzebiatowie.
Dojazdami i organizacją samego strzelania zajmowały się dywizjony samodzielnie. Kadra
sztabu i logistyki wykorzystywała te same terminy celem organizacji swoich strzelań.
W połowie roku 2004 nastąpiła wielka restrukturyzacja etatów w całym Wojsku Polskim.
Czekałem tylko na wiadomości jak to będzie wyglądać. Interesowało mnie czy mój etat zostanie i jaka
będzie uposażenie. Niestety okazało się, że po zmianie przeszedłbym na niższą grupę uposażenia. Należy
zaznaczyć, że etat który zajmowałem był etatem kapitańskim. Stopień etatowy można było jeszcze przeboleć. Ale
jak zaczęto mówić, że po tzw. etatyzacji trzeba będzie nosić na pagonach taki stopień jaki się zajmuje etat, i
na dodatek strącę na uposażeniu, podjąłem decyzje o odejściu do cywila ze starego etatu i stopnia.
Napisałem wniosek o rozwiązanie umowy i z dniem 01.12.2004 roku zostałem przeniesiony do rezerwy.
Na koniec kilka refleksji. Wielokrotnie zadaje sobie pytanie, czy wybrałbym ponownie
taką samą drogę życiową? Odpowiedź brzmi TAK. Co prawda podczas wielu lat służby były
chwile gorsze i lepsze. Ale te lepsze przeważają. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, nabrałem
doświadczenia życiowego, odwiedziłem wiele miejsc w Polsce. Każda chwila spędzona w służbie to
chwila dobra. Nawet te, o których nie chciałoby się pamiętać. Z perspektywy czasu wszystko
wygląda inaczej, lepiej.
Obecnie mieszkam nadal w Nowogardzie, gdzie mieszka wielu moich kolegów z 37. dr OP.
Kilka razy w roku spotykamy się z kolegami z 26. BR OP w Gryficach w ramach Związku Żołnierzy
Wojska Polskiego Koło Nr 24 im. I Armii Wojska Polskiego.
Życzę wszystkim, którzy pochylili się nad moją historią i chcieli ją przeczytać, wszystkiego najlepszego,
a młodym adeptom sztuki wojskowej życzę cierpliwości i sukcesów w pracy i życiu.