Home - strona główna WRiA.PL – “Wspomnienia ...”. Toszek, 07 luty 2018 r.
Ostatnia aktualizacja: 22.11.2018 r.
 

 

st. szer. Tadeusz Ślęk


Wspomnienia przeciwlotnika, żołnierza służby zasadniczej
19. dywizjonu techniczny OP m. Gliwice (Toszek)
(JW 1601)

 

 

  St. szer. rez. Tadeusz Ślęk (22.11.2018 r.):  
St. szer. rez. Tadeusz Ślęk

St. szer. rez. Tadeusz Ślęk (ur. 1942 r.), pochodzi ze Studziana tj. wioski pod Przeworskiem. Ukończył Zasadniczą Szkołę Zawodową Elektryczną w Nisku uzyskując dyplom czeladnika a następnie Dyplom Mistrzowski w zawodzie elektromonter. W 19. dt OP m. Gliwice (JW 1601) służył od 28 października 1962 do 14 października 1964 r.

Po odbyciu służby zasadniczej pracował jako pracownik cywilny wojska na stanowisku elektryka w tym samym dywizjonie. Od 1 września 1967 roku podjął pracę w Chłodni w Toszku na pełnym etacie, ale w dywizjonie pozostał przez kolejne lata na 1/2 etatu aż do końca lat 80-tych.

Mimo wieku jest nadal czynny zawodowo - jest elektrykiem z zawodu, ale często musi być też mechanikiem, stolarzem, hydraulikiem, budowlańcem itp. Obecnie mieszka w Toszku.

Zbigniew Przęzak
 

 

1. Okres unitarny.
 

W dniu 29.10.1962 r. w Przeworsku, w godzinach porannych, wsiadłem do pociągu pospiesznego relacji Przemyśl - Szczecin. Przy sobie miałem nowiutką książeczkę wojskowa, bilet i kartę mobilizacyjną. W pociągu, w czasie kilkugodzinnej podróży było bardzo wesoło ponieważ w tym samym kierunku jechało sporo poborowych. W Katowicach przesiadłem się na pociąg lokalny do Bytomia. Po dojechaniu na miejsce zobaczyłem czekające na nas patrole wojskowe, które wyłapywały poborowych i ustawiały ich w kolumny. Niektórych trzeba było prawie nieść z powodu stanu “lekkiej nieważkości”. Ja oczywiście, ciekawy świata nie chciałem się dać włączyć do tego pochodu.

Zagadnięty przez żołnierza z patrolu powiedziałem, że przyjechałem w poszukiwaniu pracy i wylegitymowałem się jedynie Dowodem Osobistym. Aby później nie błądzić cichcem, w pewnej odległości “odprowadziłem wojsko” do koszar (JW 1499 m. Bytom) po czym wróciłem do miasta i zacząłem zwiedzanie. Po południu dołączyłem do reszty poborowych w jednostce.

Żeby sprawa była jasna: pójście do wojska było dla mnie zaszczytem. Nie ma mowy o miganiu. W mojej Rodzinie patriotyzm był naturalny bez górnolotnych słów i zachowań. Dużym szacunkiem obdarzano Brata mojego Taty, który był ułanem Piłsudskiego. Jego historia jest niezwykła. Po 17 września 1939 roku stał pod murem wraz z innymi jeńcami do rozstrzelania przez Krasnoarmiejców. Na szczęście jakiś oficer zaczął ich selekcjonować sprawdzając ręce. Stryj miał ręce typowe dla rolnika - szerokie, spracowane z odciskami... uznał, że to nie są ręce panicza. Zapytał o profesję i kiedy usłyszał, że gospodaruje na roli kazał mu iść do domu.

Nie interesowałem się również polityką i nie mogłem się nadziwić czemu tak wielu młodych chłopaków, aby uniknąć służby wojskowej narażało swoje zdrowie a nawet często życie.



Rok 1962. Drużyna poborowych (czwarty od lewej stoi Tadeusz Ślęk) i “Bałtyk” - autobus produkowany w Koszakinie na licencji czeskiej Korony. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 

Wracając do Bytomia. W koszarach przebrano nas w mundury polowe z grubsza dopasowane i późnym wieczorem autobusem “Bałtyk” (jest na zdjęciu) oraz kilkoma ciężarówkami przewieziono nas do JW 1601 (19 dt OP) w Gliwicach przy ul. Belojanisa 45 (dziś ul. Gen. Andersa). Tu odbyliśmy szkolenie unitarne. Kompania poborowych liczyła ok. 100 osób. Przysięgę wojskową składaliśmy dnia 30.12.1962 r. w Bytomiu, na Pl. Ernesta Thälmanna (dziś Józefa Piłsudskiego). W mojej Książeczce Wojskowej wygląda to trochę inaczej - 29.10.1962 przybył do JW 1499 na przeszkolenie unitarne, 01.01.1963 przybył do JW 1601.

Szkolenie na unitarce nie było jakoś bardzo uciążliwe. Ministrem Obrony Narodowej był w tym czasie Marszałek Marian Spychalski. Był to okres świadomej dyscypliny. Szeregowcy, kaprale, kadra żyli w zgodzie po koleżeńsku.

Ciekawostka: Któregoś dnia do Garnizonu Gliwickiego przyjechał Marszałek Marian Spychalski (widzieliśmy go z okien naszego budynku). Wizytował Garnizon Gliwicki. Wysiadł z samochodu, odebrał meldunek od oficera dyżurnego WSW (1 blok od wjazdu) czy też Dowódcy Garnizonu (nie pamiętam) i po krótkiej rozmowie wsiadł do samochodu i pojechał dalej. Garnizon składał się z: 15 Pułku Czołgów, WSW, Wojsk Ochrony Pogranicza, Wojsk Kolejowo-Drogowych stacjonujących w Gliwickie Porcie, i my JW 1601. Mówiło się, że do jednostki 2719 (15 Pułk Czołgów) prawdopodobnie nie dojechał. Nie znosił rosyjskiego dowódcy Pułku Czołgów Charłamowa, znanego z okrucieństwa wobec żołnierzy i wobec kadry.



Lato 1963 r. - obieramy ziemniaki. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 

W czasie szkolenia unitarnego, miedzy innymi obieraliśmy w piwnicy pod kuchnią górę ( ponad 200 kg) ziemniaków - często nawet do 23, 24 godziny w nocy. Zdarzało się nie raz, że po obraniu blisko 200 kg. kiedy pozostało “trochę” nieobranych, te drugie zgniatało się butami i mieszało z obierkami. Tak było do dnia kiedy odkryłem przypadkowo w innej piwnicy, uszkodzoną elektryczną obieraczką do ziemniaków. Obejrzałem ją i po otrzymaniu cichego pozwolenia naprawiłem. Odtąd obieranie ziemniaków polegało tylko na oczkowaniu ich. Trzymaliśmy to w tajemnicy w obawie, ze inni ją zepsują. Ale dobre wieści rozniosły się lotem błyskawicy i uproszony uruchamiałem maszynę także dla innych.



Grudzień 1962 r. - drużyna na kuchni. Od lewej: kpr. Mizera (kucharz), kpr. Jasiu Sojka (kontrolny kuchni), ???, Henryk Henrysiak i  Tadeusz Ślęk. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 

Dziwiło nas dla kogo tyle ziemniaków. Później dowiedzieliśmy się, że “stare wojsko” stacjonowało na dywizjonie technicznym w Toszku w gotowości bojowej i spało w butach - dosłownie. Mieli przedłużoną służbę o 3 miesiące w związku z trwającym kryzysem kubańskim. Wojna atomowa wisiała na przysłowiowym włosku. W końcu panowie Chruszczow i Kennedy się dogadali i emocje trochę opadły. Jednak nie na tyle aby nie oczekiwano od nas, młodych kotów, szybkiego opanowania wiedzy i umiejętności technicznych aby jak najszybciej osiągnąć gotowość bojową. Może właśnie to było powodem, że jeszcze przed przysięgą zawieziono nas na dywizjon techniczny do Toszka. W tym czasie był to obiekt nowy. Budynki, malowane w barwach maskujących. Drewniane konstrukcje zamontowane na ścianach i dachach łamały proste krawędzie. Pokazano nam tzw. potok technologiczny - montaż rakiet. Byłem zafascynowany i zaciekawiony tym wszystkim.

[ Zobacz również: 1. Śląska Brygada Rakietowa OP m. Bytom. ]
 

[ Do spisu treści. ]

2. Pierwsze dni w 19. dt OP.

Muszę tu napisać coś o sobie. Po ukończeniu szkoły elektrycznej w Nisku i praktykach (3 dni nauki i trzy dnia praktyki) w elektrowni w Stalowej Woli (OZET) z dyplomem Czeladnika w kieszeni trafiłem do pracy w elektrowni przyzakładowej Cukrowni w Przeworsku. Później pracowałem w Przedsiębiorstwie Elektryfikacji Rolnictwa. Budowałem linie niskiego i wysokiego napięcia oraz zakładałem instalacje elektryczne w gospodarstwach w ramach powojennej akcji elektryfikacji wsi. To wtedy trafiłem między innymi w Bieszczady. Takiej ilości niewybuchów i różnej amunicji jak tam nigdy nie udało mi się już spotkać. Wykopanie dołu pod słup - a kopało się kilofem, bo nijak inaczej się nie dało, było igraniem ze śmiercią. Wystarczyło kopnąć 2-3 razy i odkryć np. gniazdo pocisków do moździerzy. To był ciekawy czas. Przed powołaniem do wojska pracowałem na posterunku energetycznym w Przeworsku. Piszę to po to by uzasadnić późniejsze moje obowiązki w JW 1601.



Zima 1962/63 Od lewej: Marian Samojednik i Tadeusz Ślęk. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 



Rok 1963 - Tadeusz Ślęk na warcie. W tle budynek WSW. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 

W czasie służby w drugiej grupie (dla zmylenia przeciwnika nie używało się określenia pluton tylko grupa a my chodziliśmy w zielonych mundurach wyjściowych natomiast samochodówka w stalowych). Dowódcami stacji KIPS (z ros.: kontrolno-pomiarowa przewoźna stacja) byli magistrzy inżynierowie elektroniki w stopniach porucznika, Panowie: Gieraga i Zaręba. Po szkole oficerskiej dołączyli do grupy podporucznicy Honza i Wójcik. Na stanowisku tym pracowali również podoficerowie: kaprale zawodowi Panowie Stanisław Łakomy oraz Radzimiński. Służbę czynną stanowili: kapral Benedykt Radkiewicz z Łodzi, kapral Jan Sojka z Chorzowa, st. szeregowy Loster ze Skoczowa, dyplomowany szeregowy Mieczysław Socha z Przemyśla - wszyscy panowie po Szkole Podoficerskiej w Bemowie Piskim (Mieciu zawsze w sobotę bez przepustki, ale za cicha zgodą przełożonych, jechał do żony do Przemyśla i wracał w niedzielę w nocy).

Do dnia dzisiejszego pamiętam niektóre osoby funkcyjne służące w owym czasie w JW 1601:

  • Kadra dowódcza:
    • mjr Jan Sobisiak - dowódca dywizjonu (mgr inż. mechaniki precyzyjnej), następcy: mjr Tomaszczak i kpt. Machowski;
    • kpt. Chyla - szef sztabu;
    • mjr Dyrlaga - szef sztabu;
    • mjr Mejsner - z-ca ds. politycznych;
    • kpt. Opłatek - d-ca kompanii ochrony;
    • por. Ryszard Lachowicz - z-ca d-cy kompanii ochrony;
    • kpt. Dzido - d-ca plutonu łączności;
    • kpt. Wójtowicz - d-ca plutonu samochodowego;
    • plut. Józef Kramski - PKT;
    • sierż. Stanisław gołębiowski - ppoż.;
    • kpr. Sokołowski - instruktor kulturalno-oświatowy.
  • Kwatermistrzostwo:
    • kpt. Jan Kozakiewicz - kwatermistrz;
    • kpt. Krupiński - kwatermistrz;
    • sierż. Kazimierz Sikora;
    • sierż. Niekrasz;
    • sierż.Łoskot;
    • sierż. Woźniak - szef służby mundurowej.
  • Sztab:
    • sierż. Kobuz;
    • sierż. Myjak;
    • sierż. Szoc.

Na początku stycznia w ramach grupy przeszedłem/awansowałem na motorzystę w elektrowni, której dowódcą był sierżant Ludwik Korbela - uprawnienia energetyczne BHP miałem jeszcze z cywila. Któregoś dnia do elektrowni przyszedł dowódca dywizjonu mjr Sobisiak, fachowo wypytał mnie o obsługę silnika generatora, na który składało się pół silnika diesla czołgu. Kazał mi go również uruchomić, uważnie obserwując czy zrobię to zgodnie z procedurą, po czym oświadczył, że wszystko gra, podziękował i wyszedł. Od tamtego momentu wszystkie naprawy instalacji elektrycznych, suwnic czy oświetlenia należały do mnie. Tak oto “zdobyłem” pierwszą specjalność.

[ Zobacz również: 19. dywizjon techniczny OP m. Gliwice. ]

[ Zobacz również: Przeciwlotniczy zestaw rakietowy (PZR) SA–75 Dzwina ]

[ Do spisu treści. ]

3. Mistrzowie elaboracji rakiet.

Po odejściu starego wojska do cywila szlifowaliśmy do perfekcji montaż rakiet. Obok JW 1601 funkcjonował zakład GWCS (Gliwickie Zakłady Części Samochodowych). Była taka moda, że na początek zmiany o 6.00 i na jej koniec o 14.00 wyła u nich syrena. Zresztą nie tylko u nich. Wyło we wszystkich zakładach, a że to Śląsk, to wyło dobrze.



Pocztówka  na XX-lecie Odrodzonego Wojska Polskiego 1943-1963. “Na straży nieba.” - Foto WAF - Józef Fil.

 

U nas też wyła syrena ale na alarm. Dzień w dzień, przez miesiąc dopóki nie opanowaliśmy swoich umiejętności do perfekcji. W ramach tego doskonalenia codziennie naszym poczciwym autobusem Bałtyk i kilkoma ciężarówkami pod plandeką jechaliśmy na obiekt w Toszku. Oficerów zabierała sanitarka wprost z mieszkań przy ul. Mikołowskiej. Na miejscu w lesie - uruchomienie poszczególnych stanowisk i montaż rakiet po 7 sztuk na dwóch potokach technologicznych. Montując (na stanowisku nr 4) i podłączając złącze radio-zapalnika musiałem przemierzyć i stwierdzić brak napięcia oraz obchodzić się z tym delikatniej niż z jajem (w którymś momencie, w tajemnicy podana była informacja, że na Okęciu ktoś upuścił na posadzkę radio-zapalnik (?), inicjujący ładunek bojowy. Zginęli żołnierze i zniszczony został hangar).

Po zmontowaniu 14 rakiet, załadunek na samochody transportowo-załadowcze (STZ) ZIŁ 157 - transport gotowy był do wyjazdu na dywizjon ogniowy. Wtedy dopiero jedliśmy śniadanie i po krótkim odpoczynku przystępowaliśmy do demontażu w kolejności odwrotnej. Rakiety po złożeniu były kompletne. Napełnione paliwem i uzbrojone. Utleniacz znajdował się w zbiorniku STZ i był tankowany dopiero na wyrzutni, na dywizjonie ogniowym.

Rakietę trzeba było rozbroić, zdemontować skrzydła, odłączyć pierwszy stopień. Zbiorniki z paliwa trzeba było opróżnić, wypłukać, zneutralizować i wysuszyć na jedynce. Następnie schować do tary. Tary z drugimi stopniami ustawić przy pomocy suwnic na swoim miejscu. Trudno spekulować (?) czy to przypadek, ale kilka osób, które stykały się z paliwem i utleniaczem zmarły w krótkim czasie na białaczkę.

Ciekawa historia wydarzyła się 1963 r. w czasie kiedy to mieliśmy osiągnąć gotowość bojową nr 1. W styczniu wspomnianego roku zrobiła się dość sroga zima. Śniegu napadało dużo. Na drogach transportowych ujeździła się gruba pokrywa zlodowaciałego śniegu - tak ok. 30 cm. Na niedużej platformie gazik dowoził na czwórkę ładunki bojowe. W którymś momencie zestaw wpadł w poślizg i ładunek wpadł do głębokiego rowu. Ile żeśmy się nakombinowali i nadźwigali to nasze. Ciężkie to, to (napisano na stronie WRiA.PL, że 190 kg.) nieporęczne, śliskie. Aleśmy dali radę. Wytargaliśmy dziada na platformę.



Zima 1962/63, od lewej stoją: Henrysiak, Łakomy i Kubik, na pierwszym planie Tadeusz Ślęk. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 

Do koszar na kolację wracaliśmy o 20 godz. Któregoś dnia wracając naszym Bałtykiem do Gliwic zatrzymaliśmy się na końcu kolumny samochodów zakopanych w zaspach na poznańskiej trasie do Pyskowic. Kolumnę stanowiły samochody wiozące ludzi do Zakładów Mechanicznych w Łabędach gdzie produkowano: “wózki dziecięce” i “pralki” o symbolu “T-55”. Dysponentem autobusu był wtedy kpt. Lach. Zaproponował nam aby przepchnąć pierwszy samochód w kolumnie a następne pojadą po jego śladach. Niestety, zachodni, boczny, silny wiatr natychmiast zasypywał koleiny. Przepchnęliśmy do przodu jakieś 30 Starów-25, z ludźmi (nikt z pracowników siedzących w samochodach nam nie pomógł). Kiedy już uwolniliśmy się z zasp, otrzepali i wsiedli do autobusu do drzwi zaczął walić jakiś cywil. Błagał o pomoc. Ugrzązł z rodzącą żoną w samochodzie sto metrów za nami. Co było robić. Za nami stała już nowa kolumna. Trzeba było jego samochód przenieść polem przed kolumnę. Poszło nas kilkunastu. Każdy załapał gdzie mógł i przenieśliśmy auto. A nie było to byle co tylko Warszawa. Do jednostki dotarliśmy ok. 3 rano. Zjedliśmy kolację. Popili zimną kawą i poszli spać. Myśleliśmy, że nam darują i się wyśpimy. Źle myśleliśmy. O 6.00 poderwała nas syrena - jedziemy do lasu. Następnego dnia w jakiejś gazecie ukazała się informacja, że strażacy udzielili pomocy zasypanym na drodze pracownikom z Łabęd. Chłopaki mieli o to żal. Ale tak wtedy było, nie wolno było pisać o wojsku.



STAR-66 w warunkach zimowych - za kierownicą szer. Tadeusz Ślęk - zima 1962/1963. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 

Codzienne alarmy skończyły się kiedy osiągnęliśmy zdolność do montażu 7 rakiet poniżej 1 godz. na każdym z dwóch potoków technologicznych. Przy ostatniej próbie czasowej był obecny Z-ca Dowódcy Dywizji ds. Technicznych płk Lalik. Pogratulował nam i wszystkich nas wyściskał - tak zdobyłem drugą specjalność.

[ Zobacz również: Elaboracja rakiet PZR S-75M Wołchow w baterii technicznej dywizjonu ogniowego. ]

[ Do spisu treści. ]

4. Motorzysta elektrowni.

Jako motorzysta elektrowni w krótkim czasie zapoznałem się z systemem sieci elektrycznej obiektu. Jakiekolwiek drobne naprawy, ale i te grubsze potrafiłem szybko zlokalizować i usunąć awarię. Nie miałem z tym większego kłopotu i za to zaczęto mnie cenić. Dobra szkoła i późniejsze praktyki oraz praca zawodowa dały mi wystarczające doświadczenie. Ponadto zawsze byłem ciekawy i lubiłem pracować. To przynosiło wymierne efekty. Dawałem sobie radę z agregatem prądotwórczym, kotłownią, studnią głębinową, suwnicami na jedynce (magazyn rakiet), oświetleniem zewnętrznym i w budynkach. Podstawowe zasady budowlanki i stolarki też nie były mi obce. Ale moim zadaniem była jednak przede wszystkim służba wojskowa.

Tak, więc co jakiś czas pełniliśmy służbę wartowniczą zastępując żołnierzy kompanii ochrony, kiedy ci musieli jechać na zaległe przepustki. Pierwsza moja warta wypadła po Bożym Narodzeniu na “kogucie” (wieża wartownicza w jednostce, w lesie toszeckim). Od strony wsi Pisarzowice słychać było śpiewane kolędy. Nuciłem w myślach razem z nimi. Ale nie zawsze było ckliwie. Bywało i śmiesznie.

W drużynie był taki chłopak o imieniu Edek. Edzio był kierowcą i jeździł tzw. “wodo-lejką”. Po skończonym treningu należało wjechać tyłem do wąskiego garażu. Edzio podjeżdżał, ustawiał się, podciągał do przodu, wrzucał wsteczny bieg i auto powolutku cofało. Wyskakiwał z za kierownicy oglądał z jednej i z drugiej strony czy dobrze idzie, wskakiwał powrotem i parkował w garażu. W którymś momencie Edzio postanowił, że chce do cywila i zaczął głodować. Nic nie jadł przez cały dzień i był to problem dla kadry. Dowódca mjr Sobisiak nie dał jednak za wygraną. Zaglądnął do garażu i do bagażnika jego pojazdu. Okazało się, że Edzio ma w nim zapas suchego chleba oraz wodę w karnistrach. Ale to nie koniec przypadków naszego Edzia. Kiedy przebazowywał się z Olkusza 20. dywizjon techniczny na Pustynię Błędowską w okolice Kluczy, nasza jednostka 1601 obstawiała (zabezpieczała) teren. Po skończonych zajęciach zeszliśmy z posterunków i okazało się, że na zbiórce nie ma Edzia. Wiedziałem, że Edzio stał na następnym posterunku tuż za mną. Idziemy, więc go szukać. Słoneczko ładnie grzało to Edzio powiesił swój PM na sęku (kompletny z magazynkiem i amunicją a jakże) i w najlepsze ucina sobie drzemkę. Zdarzyło się też, ze którejś nocy już w jednostce, w lesie toszeckim idziemy ze zmianą wartowniczą. Zbliżamy się do “koguta” nic. Było zasadą, że stojący na posterunku zapalał reflektor, po czym był zmieniany i szło się dalej. Podchodzimy bliżej nic. Wchodzimy na górę i próbujemy podnieść klapę platformy, ale się nie da. Nie da się, bo Edzio śpi na klapie, żeby mu nikt nie wlazł. Innym razem stojąc na warcie przy bramie, narysował sobie na ziemi szachownice. Rozładował magazynek z PM-u i nabojami grał w warcaby. Tyle o pomysłowym Edziu wracam do opisu służby.



Zima 1963/64 - Tadeusz Ślęk. Foto: Archiwum T.Ślęka.
 

W stopniu st. szeregowego zostałem dowódcą warty i wraz z trzema młodszymi żołnierzami pełniliśmy służbę wartowniczą w Łubiu przy budowie nowego obiektu. Obiektem był schron przeciw-atomowy dla dowództwa Dywizji OPK. Budowa była zlokalizowana w szczerym polu w pewnej odległości od szosy pyskowickiej. Zima rok 1964, siarczysty mróz i zawieja. Małe prowizoryczne pomieszczenie, podszyte wiatrem w nim żelazny piecyk typu “koza”. Jeden wartownik na posterunku w tej mroźnej aurze, drugi czuwający, trzeci odpoczywający i ja dowódca warty. Żal mi było wartownika na mrozie. Zawołałem chłopaka do środka. Posadziłem przy oknie i kazałem pilnować czy ktoś nie jedzie droga np. na kontrolę. Czuwający pilnował piecyka, aby w nim nie zgasło, ale też żeby nie spaliło nas z tą budą. Późno w nocy obserwator zauważył, że na szosie od Pyskowic do Łubia zatrzymał się samochód. Do nas nie był w stanie dojechać, bo nasypało śniegu i na drodze pojawiły się zaspy. Wartownik, bystry chłopak wyskoczył przed bramę reszta cicho sza. Po chwili usłyszałem “Stój! Kto idzie?”. Okazało się, że na kontrolę przyjechał oficer dyżurny kpt. Sokołowski. Uff. Ładnie się wpisał do dziennika warty, pożegnał się i pojechał. A u nas wszystko wróciło do normy. Na drugi dzień, na apelu z rozkazu dowódcy dostaliśmy pochwałę za wzorowe pełnienie warty. Czasami niezasłużenie jest się nagradzanym a innym razem nikt nie dostrzega naszych małych i nie małych osiągnięć. Ot życie.

Jak już wspomniałem, zima w 1964 roku była sroga. Pewnego razu po ZIS-a, który rozwoził wartę, trzeba było wysłać dwa ZIŁ-y 157 z napędem na trzy osie, aby biednego ZIS-a wyholowały na dobra drogę.

Tej samej zimy 1964 roku. Było już po północy, kiedy ogłoszono alarm, znaczy wyjazd do Toszka. Za oknami śnieżyca. My żartujemy, że będziemy pchać przez zaspy naszego Bałtyka, który już grzał silnik. Wchodzi oficer dyżurny, wyznacza kilka osób do obsady poszczególnych stanowisk, reszta z powrotem spać. Wyznaczeni zbiórka na placu alarmowym. Tam czekał na nas podstawiony z Łabęd ACS na gąsienicach (artyleryjski ciągnik samobieżny). Którędy nas wiózł do Toszka tego do dziś nie wiem. Wiem tylko, że pupy nam wytrzęsło potwornie. W Toszku, kiedy ACS odjechał, każdy z nas zajął stanowisko i przekimaliśmy do rana gdzie, kto mógł. Zima nie była nam straszna.

[ Do spisu treści. ]

5. Czas do rezerwy.

Po odbyciu służby czynnej, zostałem pracownikiem cywilnym w JW 1601. Oprócz mnie pracowali inni cywile. Byli to Panowie: Matuszewski, z którym utrzymywałem serdeczne kontakty do jego śmierci w wieku 90 lat, oraz panowie: Jaszczuk i Łebek. Do naszych obowiązków należały również remonty np. studni głębinowej czy dachów.



Wychodzimy do cywila 14.10.1964 r. Od lewej: kpt. Gieraga, Marian Samojednik, por. Wójcik, por. Honza i Tadeusz Ślęk. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 



Wychodzimy do cywila 14.10.1964 r. - od lewej: Koledzy, Faszczowy, Ślęk, Samojednik. Foto: Archiwum T.Ślęka.

 

Któregoś dnia mieliśmy załatać dziury w dachu na budynku nr 1 (magazyn rakiet) i zakonserwować go. Przed budynkiem na placu ustawiliśmy beczkę z lepikiem i młody żołnierz miał pilnować ognia. My pracowaliśmy na dachu. Chłopak chyba za bardzo przejął się pracą palacza, bo w pewnym momencie lepik wykipiał i zapalił się. Młody tak się wystraszył, że zamiast wysypać piaskiem teren wokół beczki wsypał ten piasek do beczki. Ogień bluzgnął jeszcze mocniej. Niedaleko była wartownia a wokół suchy sosnowy las. Wrzasnąłem: dawać gaśnice. Pierwsza gaśnica i nic. Nie działa. Druga i nic, kolejna i nic. Ogień coraz większy, dym czarny na kilkanaście metrów. Z następnymi gaśnicami przybiegli chłopcy z parku samochodówki. Wreszcie, któraś zadziałała. Gasimy ogień. Jest dobrze. Ale tylko przez chwilę. Po wartownię podjechał gazik. Wysiadł z niego chorąży Semik, pierwszy strażak naszej dywizji. Pyta, kto odpowiada za tą robotę. Odparłem, że ja. Chorąży nie wiedział czy jestem żołnierzem czy cywilem, bo byłem rozebrany, tylko w krótkich spodenkach. Zaczął krzyczeć, że zniszczyliśmy tyle gaśnic, że będę musiał za nie zapłacić. Odparłem spokojnie, że zapłacę, jednak zaraz pisze do dowódcy dywizji raport o tym ile gaśnic nie działało. I w tym momencie troszeczkę się zdenerwowałem i kopnąłem leżącą gaśnicę a ta zołza jedna uruchomiła się. Chorąży nie zdążył uskoczyć i w efekcie musiał się postarać o nowy mundur. Koniec końców wszystkie gaśnice rotacyjnie pojechały do przeglądu i konserwacji. Sprawa ucichła a ja nic nie płaciłem. Gdyby nam się wtedy udało “podpalić ten las” to dziś nie pisałbym tego tekstu.

Miałem tez kilka przygód z naszą samochodówką. Latem wagonami na stacje kolejową w Toszku dostarczany był koks do ogrzewania budynków w zimie. Tak się złożyło, że wyznaczył mnie kwatermistrz za dysponenta, ażeby przypadkiem samochód z koksem nie skręcił na lewo. Po załadowaniu koksu na pakę STARA rozglądam się za moim kierowcą. Patrzę idzie od strony sklepu, prawie na czterech nogach, pijany jak bela. Rany, nie może prowadzić! Wsadziłem go do szoferki z prawej strony gdzie natychmiast usnął. Sam usiadłem za kierownicą i bez problemu podstawiłem wóz do rozładunku pod kotłownią w jednostce. Z jazdą nie było problemów, bo umiałem już jeździć różnymi pojazdami. Zdarzało się, bowiem, że pomagałem chłopakom z samochodówki przy naprawach instalacji elektrycznej, naprawiałem prądnice, rozruszniki i dzięki temu jeździłem popołudniami po parku samochodowym różnymi pojazdami. Ta umiejętność się przydała. Tylko, że w tym czasie nie miałem jeszcze prawa jazdy na ten typ pojazdów. Miałem motocyklowe, ale wiedziałem, że na drodze milicja nie zatrzyma wojskowej ciężarówki. Dopiec mi mogli tylko ci w WSW, ale liczyłem na trochę szczęścia. I szczęście mi dopisało.

Ale koks przychodził również zimą. W takim właśnie czasie znów woziliśmy koks samochodami. Tym razem miałem do dyspozycji kilka wozów typu LUBLIN (“na licencji radzieckiej” Gaz). Po załadowaniu samochodów jadąc do jednostki postanowiłem wejść z chłopakami na chwilę do gospody napić się herbaty i trochę ogrzać. Zostawiliśmy GAZ-y z koksem na ulicy Lenina w Toszku przed Domen Książki. W gospodzie wypiliśmy herbatę, wychodzimy a tu nie ma jednego GAZ-a z koksem. Ktoś go świsnął. O cholera, co robić? Rozpytujemy ludzi. Sprzedawca z Kiosku RUCH-u Pan Pycia powiedział nam, że do auta wsiadło jakiś dwóch i odjechali chyba w stronę Opola. Nie ma wyjścia. Jadę na pocztę, dzwonię do jednostki, do szefa sztabu mjr. Dyragi i melduję o sprawie. Usłyszałem: - Nie przejmuj się jedź z resztą do jednostki. Tak też zrobiliśmy. Wjeżdżamy na teren jednostki a tu tuż za bramą czeka już na nas szef samochodówki mjr Wójtowicz. Wysiadłem z auta i mówię jak jest:
 
- Panie majorze, ktoś w Toszku ukradł auto z koksem. Major na to:
- Tak wziąłeś ludzi na wódkę zamiast auta pilnować.
- Panie majorze piliśmy tylko gorącą herbatę a nie wódkę.- Odpowiadam.
 
Wszyscy po kolei chuchamy.
 
- Co było dalej - pyta major. Ja na to:
- Zawiadomiłem dowódcę i teraz WSW Gliwic i Opola szukają auta.

Po tych słowach major zbladł i natychmiast pobiegł do telefonu odkręcać sprawę poszukiwań samochodu z koksem. Okazało się, że będąc w Toszku razem z sierżantem Carskim, sądząc, że jesteśmy na wódce postanowili zrobić nam kawał i to oni gwizdnęli nam auto. Sierżant Carski podobno proponował, aby zabrać auto, ukryć się gdzieś w pobliżu i zobaczyć, co zrobimy. Major nie posłuchał i zabrał wóz do jednostki. Dostał za to “o.p.r” od szefa i długo nie mógł na mnie patrzeć.

[ Do spisu treści. ]