Historia Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Obrony Przeciwlotniczej (WSO WOPL) zaczyna się w 1948 roku.
Minister Obrony Narodowej, rozkazem organizacyjnym nr 075/Org. z 19.04.1948 roku, powołał grupę
organizacyjno-przygotowawczą. Zadaniem grupy było przygotowanie koszar w Koszalinie dla mającej powstać
Oficerskiej Szkoły Artylerii Przeciwlotniczej (OSAPlot).
W tym samym roku, Minister Obrony Narodowej powołał do życia, z dniem 01.08.1948 r.,
Oficerską Szkołę Artylerii Przeciwlotniczej (R–z MON nr 0144/Org. z dnia 19.07.1948 r.) i naukę
na pierwszym roku rozpoczyna 104 podchorążych. Warunkiem przyjęcia do OSAPlot było ukończenie
minimum 4 klas gimnazjum.
Wraz z rozwojem techniki wojskowej i modernizacją sił zbrojnych przeobraża się szkolnictwo wojskowe.
Stopniowo zawodowe szkoły oficerskie przekształcały się w wyższe uczelnie pierwszego stopnia.
Rozporządzeniem Prezesa Rady Ministrów z 23.03.1967 r. i zarządzeniem Ministra Obrony Narodowej
nr 37/MOM z 20.05.1967 r., na bazie OSAPLot, powołano Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Obrony Przeciwlotniczej
im. por. Mieczysława Kalinowskiego.
Studia w WSO WOPL trwały cztery lata i absolwenci otrzymywali dyplomy inżyniera-dowódcy wojsk
obrony przeciwlotniczej w specjalności artyleria przeciwlotnicza i artyleria rakiet
przeciwlotniczych. Absolwenci kierunku politycznego otrzymywali dyplomy ukończenia
wyższych studiów zawodowych w zakresie nauk społeczno-politycznych.
W ramach reorganizacji szkolnictwa wojskowego, na podstawi decyzji MON z dnia 20.07.1994 r., na
bazie WSO WOPL powstaje Centrum Szkolenia Obrony Przeciwlotniczej (CSOPL). Przygotowanie
kadry oficerskiej w specjalnościach przeciwlotniczych przejmuje Wojskowa Akademia Techniczna.
Zarządzeniem Szefa Sztabu Generalnego WP z dnia 20.08.1996r., CSOPL zostaje podporządkowane
Dowódcy Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej. Na mocy rozkazu Dowódcy Wojsk Lotniczych i Obrony
Powietrznej nr PF 91 z dnia 7.06.2004 r., na bazie CSOPL powstaje Centrum Szkolenia Sił
Powietrznych (CSSP) w Koszalinie.
Obecnie CSSP jest jedynym w Siłach Zbrojnych RP ośrodkiem nie akademickim, kształcącym
specjalistów wojsk obrony przeciwlotniczej, wojsk radiotechnicznych, rozpoznania i walki
radioelektronicznej w następujących profilach:
oficerów z jednostek wojskowych w ramach kursów specjalistycznych;
kadrę zawodową w ramach przeszkolenia, przekwalifikowania i doskonalenia specjalistycznego;
kadrę zawodową z języka angielskiego;
podchorążych Wyższych Szkól Oficerskich oraz Wojskowej Akademii Technicznej (w zakresie przygotowania specjalistycznego);
kierowców na prawo jazdy kategorii C, C+E w Ośrodku Szkolenia Kierowców.
Wracamy do roku 1982. Jak wyglądały studia w WSO WOPL z perspektywy podchorążego?
O tym w dalszej części niniejszego artykułu..
Edukację w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Obrony Przeciwlotniczej imienia
por. Mieczysława Kalinowskiego w Koszalinie rozpocząłem 15 września 1982 roku.
Naukę na pierwszym roku rozpoczęło 175 kandydatów na oficerów Wojska Polskiego.
W owym czasie WSO WOPL kształciła słuchaczy na pięciu specjalistycznych kierunkach nauczania:
rakiet przeciwlotniczych bliskiego zasięgu “OSA”;
rakiet przeciwlotniczych małego zasięgu “KUB”;
taktycznych środków obrony przeciwlotniczej;
rakiet przeciwlotniczych OPK;
słuchacze profilu politycznego.
Po egzaminach wstępnych zostałem zakwalifikowany w poczet słuchaczy profilu rakiet
przeciwlotniczych OPK. Pluton profilu OPK liczył 34 podchorążych, listę plutonu przedstawiłem
w rozdziale 2.9. Nie są to pełne dane wszystkich podchorążych plutonu, ale pamięć po
ponad dwudziestu latach jest zawodna.
Pluton wchodził w skład V baterii podchorążych i składał się z trzech drużyn.
Dowódcą baterii był kpt. Ryszard Jankowski. Szefem baterii sierż. Jan Nowakowski.
Pierwszym dowódcą naszego plutonu był ppor. Jarosławski, następnie został zmieniony
przez ppor. Zdzisława Kowalczyka. Moim pierwszym dowódcą drużyny był plut. pchor. Wiesław Kaliszewski.
Baterie podchorążych miały strukturę “profilową”, to znaczy że w skład baterii wchodziły
plutony pierwszego, drugiego, trzeciego i czwartego rocznika danego profilu nauczania. (Rys.1)
Struktura organizacyjna baterii podchorążych w WSO WOPL przed 1983 r.
Po roku służby, w 1983 roku struktura ta zmieniła się i baterie przyjęły strukturę “rocznikową”,
to znaczy że w skład każdej baterii wchodzili podchorążowie jednego rocznika.
Struktura organizacyjna baterii podchorążych w WSO WOPL od 1983 r.
Dywizjon podchorążych miał obecnie cztery baterie “rocznikowe” w miejsce pięciu
baterii “profilowych”. Podyktowane to było powołaniem do życia Szkoły Chorążych WOPL
i koniecznością wygospodarowania miejsca dla nowo przybyłych kadetów. Proces szkolenia w
WSOWOPL profilu nauczania WOPK w tym okresie przebiegał następująco:
Pchor. Sławomir Kargul na I roku studiów w WSO WOPL – czerwiec 1983 rok.
I rok studiów to szkolenie ogólne, obejmujące między innymi takie przedmioty jak
matematyka, fizyka, elektronika, historia, szkolenie ogólnowojskowe tzn. regulaminy wojskowe,
szkolenie strzeleckie, wyszkolenie fizyczne, szkolenie taktyczne oraz szkolenie ogólnoartyleryjskie
mające na celu zapoznanie podchorążych wszystkich profili nauczania z artyleryjskim sprzętem
przeciwlotniczym i podstawowymi zasadami jego wykorzystania. Pierwszy rok studiów kończył się
zgrupowaniem poligonowym na poligonie przeciwlotniczym w miejscowości Wicko Morskie.
Pchor. Sławomir Kargul na II roku studiów w WSO WOPL – październik 1983 rok.
II rok szkolenia to zapoznanie podchorążych profilu WOPK z przeciwlotniczym zestawem
rakietowym (PZR) OPK średniego zasięgu S–75M “Wołchow”, jego budową
i zasadami eksploatacji, zasadami strzelania kierowanymi rakietami przeciwlotniczymi,
taktyką działania pododdziałów WOPK. Drugi rok nauki kończył się zgrupowaniem poligonowym
w dywizjonie rakietowym średniego zasięgu OPK w Ustroniu Morskim.
III rok nauki to zapoznanie podchorążych profilu WOPK z PZR OPK małego zasięgu S–125M “Newa”,
jego budową i zasadami eksploatacji, zasadami strzelania PZR, zasadami taktycznego działania
pododdziałów WOPK. Trzeci rok nauki kończył się zgrupowaniem poligonowym w dywizjonie
rakietowym małego zasięgu OPK w Unieściu.
IV rok nauczania to półroczna praktyka dowódcza w dywizjonach rakietowych OPK. Realizowana
przez nasz rocznik po raz pierwszy w szkołach oficerskich. Do tej pory praktyki dowódcze
realizowane były w krótszym wymiarze. Praktyka odbywana była przez podchorążych w 26. Brygadzie
Rakietowej OPK. Czwarty rok studiów obejmował również napisanie pracy dyplomowej na
wybrany temat z zakresu taktyki ogólnej, taktyki rodzaju wojsk lub zastosowania sprzętu.
Kończył się egzaminami końcowymi i obroną pracy dyplomowej. Zwieńczeniem czteroletniego
wysiłku była promocja na pierwszy stopień oficerski.
Przez wszystkie cztery lata nauki oprócz wymienionych tutaj przedmiotów realizowano
również szereg zajęć o zabarwieniu politycznym, jak chociażby “naukowy komunizm” czy
ekonomia marksistowska. Ostatecznie były to lata panowania ustroju socjalistycznego w Polsce,
więc i przedmioty siłą rzeczy musiały być powiązane z “jedynie” słuszną linią partii,
tym bardziej w szkole oficerskiej. Ale wbrew obiegowej opinii, indoktrynacja partyjna nie
była aż tak wielka. Nawet wstąpienie do PZPR nie było konieczne. Możliwe, że było to podyktowane
pewnymi zmianami ustrojowymi lat osiemdziesiątych.
Służba podchorążego, szczególnie pierwszego rocznika nie była łatwa. Naukę rozpoczęliśmy
w czasie trwania stanu wojennego i już sam ten fakt sprawiał, że dotychczasowe rygory
szkoły oficerskiej zostały jeszcze dodatkowo zaostrzone. Zostaliśmy zakwaterowani na
salach gdzie mieszkało kilkunastu podchorążych. W mojej sali kwaterowało nas 22.
Kolejnym utrudnieniem była ograniczona ilość przepustek, pozwalających na opuszczenie
koszar oraz garnizonu. Pierwszą przepustkę otrzymałem po przysiędze wojskowej która odbyła
się w Dniu Podchorążego tj. 30.11.1982 roku. W owym czasie przysięga wojskowa, była swoistym
świętem rodzinnym. Na przysięgę wojskową młodego człowieka, obrońcy ojczyzny, przyjeżdżały
całe rodziny, a niejednokrotnie całe wsie. Przysięgę od pierwszego rocznika podchorążych
przyjął komendant WSO WOPL, gen. bryg. Witold Niedek. Pierwsza, dwudziestoczterogodzinna
przepustka minęła błyskawicznie i trzeba było wracać do szarej rzeczywistości.
Przed wstąpieniem do wojska, mimo że moim ojcem był żołnierz zawodowy, niewiele
wiedziałem o stosunkach panujących w armii. A stosunki te, nawet w szkole oficerskiej
miały swój specyficzny charakter. Tak jak w każdej armii na całym świecie, najmłodszy
żołnierz ma przegrane na całej linii, i to z kilku powodów. Po pierwsze to jest zagubiony
jak “dziecko we mgle”, nie zna zasad, stosunków i zwyczajów danej organizacji.
Po drugie, jego pagony są bardzo ubogie i z tego powodu każdy osobnik z jedną belką na
naramiennikach to prawie “car i Bóg”. Po trzecie wreszcie, trafił z cywilnego
środowiska, gdzie egzystował bez ograniczeń, niejednokrotnie pod czułą opieką rodziny. Tutaj dany
osobnik jest sam jak kołek w płocie i może liczyć tylko na siebie.
Dzień codzienny miał określony rytm i harmonogram. Jak w każdej jednostce wojskowej
regulował to porządek dnia. Doba dzieliła się na: czas służbowy, czas wolny i wypoczynek.
Pobudka o godzinie 06.00, zaprawa poranna – 06.10–06.40, toaleta poranna i
poranne porządki – 06.40–07.00, śniadanie – 07.00–07.30,
zajęcia szkoleniowe – 08.00–15.00, obiad – 15.00–15.30, odpoczynek
poobiedni – 15.30–16.00, samokształcenie – 16.00–18.00,
kolacja – 18.30–19.00. “Najdłuższy serial Europy” tzn.
dziennik telewizyjny – 19.30–20.00, wieczorne sprzątanie rejonów – 20.00 – do “skutku”,
tzn. dopóki nie przyjął porządków podoficer dyżurny baterii, toaleta wieczorna – 21.45–22.00.
Toaleta wieczorna, to też szumna nazwa, ponieważ w czasie okresu unitarnego, tzn. przed przysięgą
wojskową, wszystko odbywało się na komendę dowódcy drużyny, więc padała komenda np. “pierwsza
drużyna, do toalety wieczornej, zbiórka”, a następnie “Kierunek łaźnia, biegiem marsz”, po
jakiś 10 minutach komenda “Koniec toalety”. W ciągu 10 minut trudno było
dokonać porządnej toalety więc śmialiśmy się że na “unitarce” nie wiedzieliśmy
czyją nogę się myło. Capstrzyk – teoretycznie o godz. 22.00. Oczywiście wraz z
upływem czasu służby zwiększała się również swoboda. Ale na razie jesteśmy na pierwszym roku, gdzie
chwila wolnego czasu była niemalże jak zbawienie.
W owym czasie uczelnie wojskowe były prawdziwą szkołą życia. Nie były to uczelnie
cywilne, gdzie życie studenta, zwłaszcza to poza naukowe obrastało legendą i obfitowało
w moc wrażeń. Podchorąży szkoły oficerskiej funkcjonował z regulaminem wbijanym mu
w głowę od pierwszego dnia służby, od capstrzyku po pobudkę.
Regulaminy wojskowe lat 80–tych dwudziestego wieku to cztery opasłe tomy,
regulujące tok życia wojskowego. Był to: regulamin służby wewnętrznej, regulamin
służby wartowniczej i garnizonowej, regulamin musztry i regulamin dyscyplinarny. Dodatkowo
dochodziły przepisy ceremoniału wojskowego i przepisy ubiorcze Wojska Polskiego. Każdy z tych regulaminów
to kilkadziesiąt stron, kilkaset paragrafów i punktów które trzeba było znać niemalże na pamięć.
Każde odstępstwo od przepisów prawa regulaminowego było karane dotkliwie zgodnie z regulaminem
dyscyplinarnym. Kary dyscyplinarne zaczynały się od nagany ustnej a kończyły na karze aresztu.
Najbardziej dotkliwą i zarazem najbardziej znienawidzoną była kara tzw. ZOMZ–u. W ludzkim
języku ZOMZ, to zakaz opuszczania miejsca zakwaterowania. Wymiar kary mógł trwać bodajże
od 3 do 21 dni. Nałożyć ją mógł przełożony od szczebla szefa kompanii.
Dodatkowo każdego wieczoru, oficer dyżurny szkoły ok. godz. 21.30 ogłaszał alarm
dla ukaranych ZOMZ. W zależności jaką fantazją był obdarzony oficer dyżurny to o w/w porze
można było spotkać grupy osobników z dziwnym wyposażeniem. Teoretycznie ukarany miał meldować się
w umundurowaniu polowym, w hełmie, z plecakiem w którym miał osobiste wyposażenie żołnierza.
Ale meldowano się również np. z łóżkiem. W takim przypadku trzeba było załatwić sobie dodatkowego
tragarza który pomógł przenieść żelazne “wyro” na dyżurkę oficera. Spektakl zaczynał się
po zameldowaniu delikwenta u w/w persony. Normą była kontrola znajomości przez ukaranego
przepisów regulaminów. Pytania oczywiście również nie były standardowe, np. trzeba było
odpowiedzieć ile sprężyn posiada karabinek kbkAK, lub ile guzików posiada wojskowy płaszcz. Lub też
bardziej dla ludzi “inteligentnych”, np. ile pasów jest na maszcie flagowym. Bardziej
oblatany “winowajca” wiedział, że są dwa, biały i czerwony, mniej “czający”
pędził na plac apelowy i liczył pasy na maszcie.
Oczywiście jeśli ktoś nie znał odpowiedzi na zadane pytanie to otrzymywał czas, zazwyczaj
niezbyt długi, na uzupełnienie wiadomości. W/w kara była szczególnie dotkliwa kiedy obejmowała
końcówkę tygodnia, to znaczy sobotę i niedzielę. Wtedy prawdziwe katusze przeżywali ci co mieli
znajome na mieście, totalna porażka. Szczęściem było jeśli kontrolę ZOMZ prowadził konsultant
oficera dyżurnego, tzn. oficer zawodowy który pełnił służbę oficera dyżurnego razem z podchorążym
czwartego rocznika i był jego doradcą. Ale zwyczajowo alarm ZOMZ prowadził oficer dyżurny wyznaczony
przez czwarty rocznik podchorążych i nie było “zmiłuj”.
Kolejną niezbyt przyjemną karą była kara wykonywania czynności poza kolejnością. W takim
przypadku ukarany miał nikłe szanse na to, żeby położyć się spać o ludzkiej porze. Kara co prawda
była wymierzana na określoną ilość dni, ale podoficer dyżurny pododdziału który miał obowiązek
dopilnowania wykonania kary, zaliczał ją w minutach lub jeśli był bardziej “ludzki” to w godzinach.
I tak np. ukarany dodatkowo sprzątał WC i zajęło mu to dwie godziny, a zaliczone miał np. 30 minut. Opcjonalnie
karę wykonywania czynności poza kolejnością realizowało się sprzątając rejony pododdziału.
Nie bez kozery napisałem, że tzw. sprzątanie rejonów trwało do skutku. Po pierwsze
dlatego, żeby pokazać młodemu podchorążemu kilka prawd rządzących militarnym światem.
Pierwsze – “młody” ma zawsze przegrane, drugie – rejony
zawsze z rana były sprawdzane przez szefa baterii, więc podoficer chciał mieć spokój
bo to on był za rejony odpowiedzialny, trzecie – była to pewna forma, obok
dbałości obroń, nauczenia młodych ludzi porządku, czwarte – podoficer zazwyczaj
był z trzeciego roku i za wszelką cenę musiał pokazać kto tu rządzi.
Rejony dzieliły się na zewnętrzne i wewnętrzne. Rejon zewnętrzny to obszar szkoły, wyznaczony
rozkazem komendanta do utrzymania na nim czystości przez określony pododdział. Teoretycznie
łatwiejszy do sprzątania, przy założeniu że nie ma na nim drzew i nie jest to pora roku pod “tytułem” jesień,
ponieważ pozbieranie liści które opadły z drzew zabierało “trochę” czasu.
Zajęcie zbliżone trochę do pracy mitologicznego Syzyfa, bo liście zebrane wieczorem i tak
rano leżały po nocy na trawnikach i alejkach. Mój profil miał dodatkowego pecha ponieważ
naszym rejonem zewnętrznym był plac musztry, który był oczkiem w głowie zastępcy komendanta
ds. liniowych płk. Lisickiego, legendy szkoły w przestrzeganiu regulaminów, a dodatkowo
plac musztry był otoczony dziesiątkami liściastych drzew – jesienny koszmar.
Rejony wewnętrzne, to rejon zakwaterowania pododdziału. Oprócz sal żołnierskich, do
rejonów należało: “studio stereo”, “kanał prawy i kanał lewy” tzn. WC
znajdujące się na końcach korytarza baterii, “pokład”, tzn. korytarz pododdziału
mający ok. 60 metrów długości, schody prowadzące do pododdziału, rejony szatni danego plutonu,
pozostałe pomieszczenia, takie jak siłownie, sale czyszczenia broni, kąciki gospodarcze.
Mimo że pluton pierwszego rocznika liczył prawie czterdziestu podchorążych, to posprzątanie
wszystkich rejonów nie było rzeczą łatwą. Zazwyczaj “studio stereo” obstawiało
czterech podchorążych, po dwóch na kanał, pokład sprzątało zazwyczaj około 8 osób – sprzątanie
pokładu polegało na dostarczeniu do pododdziału worka trocin i rozpuszczeniu w wiadrach
ogólnowojskowego szarego mydła, następnie “gitary prowadzące” czyli dwóch podchorążych
szczotkami szorowało kafelki, czterech zacierało kafelki trocinami, dwóch zmiatało trociny, na koniec
wszyscy polerowali na tzw. “uśmiech bosmana” kafelki boczne pokładu. Schody to dwie
osoby, po jednej osobie na sale żołnierskie, pozostałe pomieszczenia to kolejne 4 osoby, rejony
zewnętrzne to zazwyczaj 5 osób, jesienią i zimą jeśli leżał śnieg to ok. 8 osób. Daje to wynik
od 27 do 30 osób. Dodatkowo trzeba odliczyć tych co pełnili w danym dniu służby, przebywali na
izbie chorych lub też byli plutonowymi nieetatowymi funkcyjnymi takimi jak pisarze którzy
pisali rozkazy dzienne pododdziału oraz wykonywali plany szkolenia. Dodatkowo dochodziły
jeszcze czynności okresowe, takie jak obieranie ziemniaków w stołówce żołnierskiej, prace w
gospodarstwie rolnym szkoły lub inne zamierzenia nie przewidziane planem.
W trakcie pierwszego roku nauki, podchorążowie pełnili najbardziej uciążliwe
służby dyżurne. Były to: służba dyżurnego pododdziału, pomocnika dyżurnego biura
przepustek, warty wewnętrzne na terenie szkoły i warta garnizonowa na terenie składów
amunicyjnych garnizonu Koszalin.
W drugim roku nauki pełniono: służby dyżurne pododdziału, służbę rozprowadzającego
wart, dyżurnego stołówki żołnierskiej, dyżurnego cyklu rakietowego.
W trzecim roku nauki: pomocnika oficera dyżurnego szkoły, służby dyżurne pododdziału,
służbę dowódcy warty wewnętrznej szkoły.
Czwarty rok to służba oficera dyżurnego szkoły i służby podoficera dyżurne pododdziału.
Najmniej męczącą służbą z wyżej wymienionych to służba dyżurnego cyklu rakietowego OPK.
Pełniona była od pobudki do capstrzyku a zakres obowiązków był minimalny. Najbardziej uciążliwe
były warty wewnętrzne szkoły, ponieważ związane to było z dużą odpowiedzialnością, zmiany
na posterunkach były wykonywane co dwie godziny w reżimie: dwie godziny służby na posterunku,
dwie godziny odpoczynku, dwie godziny zmiany czuwającej na wartowni. W praktyce po zejściu z
posterunku wielokrotnie zanim się zasnęło, już trzeba było wstawać.
Niezmiernie trudno jest opisać w kilku zdaniach, czteroletni czas przebywania w
gronie kilkudziesięciu osobników i związane z nimi zdarzenia. Dodatkowo jestem pewien,
że to samo wydarzenie będzie inaczej widziane przez każdego z nich. Zacząć należy chyba
od pierwszego roku i to w jaki sposób traktowano “młodych” podchorążych po przybyciu do szkoły.
Naukę rozpoczęliśmy w dniu 15 września, przyjmował nas trzeci rocznik którego
podchorążowie odbywali praktyki dowódcze z pierwszym rocznikiem. Pozostała część baterii
przebywała na urlopach wypoczynkowych. Dowódcy drużyn z trzeciego rocznika zachowywali się w
stosunku do nas w sposób regulaminowy, ponieważ ich postępowanie było oceniane w ramach
odbywanej praktyki.
W warunkach szkół oficerskich panowała, jak w całym wojsku tzw. fala. Tylko że nie było
to upodlające zachowanie starszych kolegów, tak jak to bywało w przypadku służby zasadniczej, ale
stosowano pewne formy humorystycznego pokazania starszeństwa młodszym służbą.
Ostatniego dnia września podchorążowie starszych roczników wrócili z urlopów. Następnego dnia
czwarty rocznik zrobił zbiórkę pierwszego rocznika. Było nas trzydziestu czterech, czwarty rocznik
liczył dwudziestu kilku podchorążych. Celem zbiórki było wybranie sobie “swoich młodych” przez
kolegów z czwartego rocznika. Przebiegało to mniej więcej tak: niezbyt wysoki sierż. pchor. Lewiński pochodzący
bodajże z Włocławka, przechadza się wzdłuż dwuszeregu “młodzieńców”, w końcu zauważa dosyć wysokiego
kan. pchor. Pietrewicza. Skąd jesteś żołnierzu pada pytanie. Z Suwałk, Obywatelu Podchorąży, brzmi odpowiedź.
Tośmy “ziomale”, będziesz moim młodym. Gdzie Krym a gdzie Rzym? Gdzie Włocławek a gdzie Suwałki?
“Ziomale”, wojskowa logika. W związku z tym że było nas więcej niż podchorążych
czwartego rocznika, nie wszyscy “młodzi” zostali obdarowani “dziadkami”.
Miałem szczęście być wśród tych co nie zostali “dziadkiem” obdarowani. Na czym polegała
funkcja “młodego”? Z grubsza biorąc, na wykonywaniu czynności usługowych.
Np. na czyszczeniu broni, po powrocie czwartego rocznika ze strzelnicy czy
z ćwiczeń taktycznych. Niekiedy na posprzątaniu pokojów w internacie czwartego rocznika i
tak dalej.
Na terenie Koszalina nie było w tamtym czasie wielu miejsc w stylu dyskotek, a te które były, miały
ograniczoną działalność ze względu na panujący stan wojenny. W związku z tym dyskoteki organizowane
w Klubie Podchorążego miały dosyć szeroką rzeszę amatorek zabaw tanecznych.
Jedną z tradycji było to, że w przypadku poznania dziewczyny, pierwszą czynnością
było przedstawienie jej swojemu “dziadkowi”. Śmialiśmy się że “dziadek” miał
prawo pierwszego tańca. W każdym razie zawsze odczuwaliśmy dystans w stosunku do kolegów
z czwartego rocznika. Widać to było gdy po promocji udawaliśmy się do jednostek
i trafialiśmy na dowódców baterii którymi często byli właśnie podchorążowie z naszego
czwartego rocznika. Tak było również w moim przypadku.
Dużą popularnością cieszyły się różne sekcje sportowe, zespoły taneczne czy też chór. Nie związane
to było z odkrywaniem w sobie jakiś szczególnych uzdolnień, ale jeśli alternatywą była możliwość spędzenia
wolnego czasu w innym gronie niż koledzy w mundurach w zamian uczestnictwa w sprzątaniu rejonów,
to wybór był oczywisty. Na pierwszym i drugim roku uczestniczyłem w zajęciach sekcji karate, co
było kontynuacją moich zainteresowań z cywila. Ale również byłem członkiem szkolnego chóru.
Działalność tego zespołu miała dość burzliwą historię.
Występ chóru WSO WOPL – 1983 rok.
Chór został powołany w związku ze zbliżającą się trzydziestą piątą rocznicą istnienia
szkoły i miał być wraz z zespołem tanecznym ozdobą rocznicowych uroczystości. Faktycznie obchody
rocznicowe były udane więc i przed chórem otwierała się droga sukcesu. Zaplanowano kilka dodatkowych
występów w szkole i poza jej terenem. Wkrótce wyruszyliśmy w trasę koncertową.
Pierwszy wyjazdowy występ zaplanowano w Domu Kultury w Połczynie Zdroju. Do w/w uzdrowiska
przyjechaliśmy na jakieś cztery godziny przed planowanym występem. Zespół taneczny miał
odbyć jeszcze jedną próbę a my oswoić się z akustyką sali. Oswajanie poszło nam dosyć
szybko więc mieliśmy trochę wolnego czasu. Wolny czas wykorzystaliśmy na “skromną żołnierską”
kolację z pewną (większą) ilością napojów wysokoprocentowych. Pech chciał że skutki spożycia
alkoholu zaczęliśmy odczuwać w chwili rozpoczęcia wyjazdowego debiutanckiego występu. Wcześniej
nasz chór nie miał brzmienia “Poznańskich Słowików”, ale teraz to była jakaś masakra.
Wstyd był przeogromny. Następnego poranka nasz chór przestał istnieć ponieważ jak to określił
nasz komendant, podchorążowie nie dorośli do tego, żeby uczestniczyć w poważnym życiu kulturalnym szkoły.
I tak mieliśmy szczęście, że nikogo nie ukarano, no może za wyjątkiem kierownika chóru,
który był pracownikiem cywilnym szkoły.
Bal Podchorążego w WSO WOPL – II rok studiów – 30.11.1983 rok. Foto: archiwum Sławomura Kargula.
Tradycją wszystkich szkół oficerskich w Wojsku Polskim, były obchody dnia podchorążego w
rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego 1830 roku i związanego z tym wydarzeniem zrywu
podchorążych Szkoły Rycerskiej. 29 listopada podchorążowie, występujący w umundurowaniu
historycznym z XIX wieku przejmowali władzę w szkole, po południu odbywał się apel rocznicowy i
Bal Podchorążego. 30 listopada odbywała się przysięga wojskowa podchorążych pierwszego rocznika.
Bale Podchorążego odbywały się w Klubie Podchorążego na który zaprosić można było swoje sympatie,
narzeczone i żony. Zazwyczaj bale te były udane i mile wspominane przez dość długi czas.
Bal Podchorążego w WSO WOPL – III rok studiów – 30.11.1984 rok. Od lewej: pchor. R. Weiss, pchor. G. Walczak, pchor. Z. Czutro. Panie, bliżej nieznane. Foto: archiwum Sławomura Kargula.
Czas wolny w warunkach szkoły wojskowej był pojęciem względnym. Student cywilny rozpoczynał
wakacje w czerwcu a kończył we wrześniu. Nasze urlopy, w wymiarze trzydziestu dni wykorzystywaliśmy
we wrześniu, a więc już po sezonie letnim. I tak mieliśmy szczęście, ponieważ do 1982 roku, urlop
wypoczynkowy miał wymiar bodajże czternastu dni. A więc byliśmy pierwszym rocznikiem z
tak długim urlopem.
Dodatkowo w skali roku, należał się urlop na święta Bożego Narodzenia w wymiarze siedmiu
dni i urlop na święta Wielkanocne w wymiarze pięciu dni. Oczywiście przy założeniu że miało
się zaliczone wszystkie egzaminy wymagane w danej sesji egzaminacyjnej. Ale nie przypominam
sobie żeby nie wypuszczono kogoś na urlop świąteczny z powodu nie zaliczonych egzaminów.
Takie przypadki były jednak znane z lat wcześniejszych. Jeśli ktoś miał szczęście i był
wyróżniony urlopem nagrodowym, to jeszcze miał kilka dodatkowych dni wolnych. Dodatkowy urlop
należał się również w przypadku zaliczenia sesji egzaminacyjnej w tzw. sesji zerowej.
Dokumentem który pozwalał na opuszczenie miejsca zakwaterowania była przepustka stała.
Przepustka ta zezwalała na wyjście poza teren szkoły w dzień powszedni po zakończeniu zajęć do
godziny 21.30. W sobotę do godziny 07.00 dnia następnego i w niedzielę do godziny 21.30. Otrzymywaliśmy
również przepustki jednorazowe w wymiarze 24 i 48 godzin, w zależności jak daleko do miejsca
zamieszkania miał dany podchorąży.
W moim przypadku było to ważne na pierwszym i drugim roku, ponieważ chodziliśmy w mundurach i
bez sensu było ryzykować wyjście poza teren szkoły bez przepustki. Zawsze można było trafić na patrol
Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW) który “ciupasem” odstawiał delikwenta bez przepustki
do aresztu garnizonowego lub aresztu szkolnego.
Sytuacja zmieniła się od trzeciego roku. W latach osiemdziesiątych podchorążowie szkół
oficerskich mogli nosić ubrania cywilne od trzeciego roku. Mając przepustkę stałą upoważniającą
do opuszczenia terenu szkoły, bez problemu wyjeżdżałem do domu który miałem oddalony o 43 kilometry
od Koszalina. Od trzeciego roku dzierżyłem zaszczytny tytuł “króla lewizny”, razem ze
Zbyszkiem Czutro który pochodził ze Szczecinka i Mariuszem Piwko z Darłowa. Udając się na “lewiznę”
trzeba było zabezpieczyć sobie teren. Czynności były proste, po obiedzie w sobotę udawało się na przepustkę
stałą która zezwalała na opuszczenie miejsca zakwaterowania do godziny 07.00 w niedzielę. O tej porze
podoficer dyżurny musiał w książce wychodzących z koszar dokonać wpisu o powrocie zainteresowanego z
przepustki stałej i powiedzmy w godzinę później ponownie wypisać zainteresowanego na przepustkę stałą
która trwała do godziny 21.30 w niedzielę. W każdą sobotę podoficer dyżurny miał pokaźną listę tych
którzy przebywali na “wydłużonych przepustkach stałych”. Możliwe to było ponieważ nie
wypisywało się wyjścia na przepustki również np. na biurze przepustek, co praktykowane było w kilku
szkołach oficerskich i wojskowych ośrodkach szkolenia.
Szkolenie odbywało się przez sześć dni w tygodniu, od poniedziałku do soboty. Wykłady
odbywały się od godziny 08.00 do godziny 15.00, w soboty do godziny 13.30. Zajęcia miały
różny charakter, albo były prowadzone w formie teoretycznych wykładów albo były to zajęcia
praktyczne prowadzone na placach ćwiczeń.
Opisać wszystkie zajęcia prowadzone przez cztery lata nauki jest rzeczą niemożliwą, więc omówię
tylko niektóre z nich. Pierwszy rok nauki to przede wszystkim szkolenie prowadzone metodami
wykładów i zajęć praktycznych mających na celu zapoznanie podchorążych z podstawowymi
pojęciami ogólnowojskowymi i pogłębienie wiadomości ze szkół średnich, takich jak matematyka i fizyka.
Nie będę tych zajęć omawiał bo miały typowy przebieg zajęć akademickich.
W trakcie przerwy w zajęciach z Budowy i Eksploatacji Sprzętu – luty 1983 rok. Foto: archiwum Sławomura Kargula.
Szerzej chciałbym omówić zajęcia obowiązujące w wojsku. Bardzo dużo uwagi poświęcono
szkoleniu fizycznemu. Zajęcia z WF prowadzono kilka razy w tygodniu. Obowiązkowo raz
w miesiącu odbywał się bieg na trzy kilometry z bronią i maską. Szczególną uwagę zwracano
na ćwiczenia gimnastyczne na przyrządach takich jak poręcze, drążek wysoki i kółka wolno wiszące,
oraz bieg na ośrodku szkolenia fizycznego (OSF).
Reprezentacja sportowa II rocznika WSO WOPL w zawodach Szkół Oficerskich – 1983 rok. Foto: archiwum Sławomura Kargula.
OSF to odcinek bodajże 100 metrów, na
którym rozstawione były przeszkody, między innymi takie jak: rów z wodą, tunel, ściana,
okna budynku, kładka zawieszona na łańcuchach czy też pomost ustawiony na wysokości
pierwszego piętra. Instrukcja Wyszkolenia Fizycznego określała czasy pokonania OSF
przez poszczególne rodzaje wojsk. Szkoła nie posiadała basenu, więc zajęcia pływackie
odbywały się na pływalni miejskiej. Jednym z ćwiczeń pływackich wymagających zaliczenia
było pływanie w umundurowaniu polowym na dystansie 50 metrów. Nigdy nie miałem kłopotów
z wyszkoleniem fizycznym, ponieważ będąc w szkole średniej trenowałem karate, grałem w piłkę koszykową
i dosyć dobrze biegałem. Ale ci którzy w szkole średniej traktowali zajęcia fizyczne po
macoszemu, to tutaj mieli naprawdę duże problemy.
W trakcie pierwszego roku wszystkie profile nauczania przechodziły szkolenie ogólnoartyleryjskie.
Jak już wcześniej napisałem, na zakończenie pierwszego roku uczestniczyliśmy w artyleryjskim
zgrupowaniu poligonowym w miejscowości Wicko Morskie. Poszczególne profile kształcenia
wykonywały strzelania bojowe na sprzęcie artyleryjskim. I tak profil polityczny wykonywał
ćwiczenia ogniowe strzelając z 14,5 mm przeciwlotniczych karabinów maszynowych PKM–2, profil
taktycznych środków OPL strzelał z 57 mm armat przeciwlotniczych S–60, profile “OSA” i “KUB”
strzelały z 23 mm armat przeciwlotniczych ZU–23–2 umieszczonych na samochodach
ciężarowych Star 266 , typu “Hibneryt”.
Nasz profil miał strzelać z 23 mm ciągnionych (holowanych) armat przeciwlotniczych ZU–23–2. Pluton
został podzielony na działony artyleryjskie. Działon to obsługa jednego działa w składzie:
dowódca działonu, celowniczy, celownikowy i dwóch ładowniczych. W związku z tym że uzyskiwałem
dosyć dobre oceny ze szkolenia strzeleckiego, zostałem wyznaczony na stanowisko celowniczego, a
więc funkcyjnego który prowadzi bezpośredni ogień do celu powietrznego. Zadaniem celownikowego
było wprowadzanie nastaw celowniczych na kolimator celownika, funkcję tę w naszym działonie
pełnił pchor. Tomasz Kuźniak. Ładowniczy miał za zadanie dostarczenie amunicji w magazynach
amunicyjnych i załadowanie automatu armaty. W składzie działonu, jak wcześniej wspomniałem, było dwóch
ładowniczych, obsługujących prawy i lewy automat. Ładowniczymi w działonie byli: pchor. Zdzisław Kujawa i
jak dobrze pamiętam pchor. Donat Kowalski. Dowódcą działonu był pchor. Grzegorz Walczak.
Armata przeciwlotnicza ZU–23–2 używana jest w Wojsku Polski od lat 60–tych dwudziestego wieku.
Armata powstała w Związku Radzieckim w 1960 roku. Przeznaczona jest do zwalczania celów nisko lecących
w odległości do 2,5 km. Może również razić cele lekko opancerzone lub siłę żywą. Wykorzystywana jest
do bezpośredniej osłony wojsk i ważnych obiektów przed atakiem z powietrza. Broń była używana przez
wszystkie kraje byłego Układu Warszawskiego (z wyjątkiem Czechosłowacji) i inne państwa niegdyś
współpracujące z ZSRR. Broń działa na zasadzie odprowadzania części gazów prochowych przez boczne
otwory w lufach. Każda z armat jest zasilana z taśmy o pojemności 50 nabojów. Celowanie odbywa się za
pomocą przyrządów optyczno–mechanicznych. Lufy są szybkowymienne (wymiana trwa teoretycznie ok. 14 sekund).
ZU-23-2 może być przewożony za pomocą różnych nośników, np. samochodów ciężarowych URAL–357 lub Star 266.
W przypadku przewożenia na pojazdach ciężarowych, armacie odczepia się koła, a samochodom zdejmuje się
burty skrzyni załadunkowej. Do strzelania wykorzystuje się amunicję 23x152 mm przeciwpancerno–zapalająco–smugową (API-T)
oraz odłamkowo–zapalająco–smugową (HEI–T). W polskich zakładach ZM “Mesko” powstały nowe
typy amunicji: APDS–T i FAPDS–T.
23 mm armata przeciwlotnicza ZU-23-2.
Podstawowe dane taktyczno–techniczne 23 mm armaty przeciwlotniczej ZU–23–2:
Parametr
Wartość
Państwo producenta
ZSRR
Rodzaj armaty
samoczynna armata przeciwlotnicza
Produkcja seryjna
od 1960 roku
Kaliber
23 mm
Nabój
23x152 mm
Donośność - zasięg skuteczny przeciw celom:
powietrznym - 2500 m
lądowym - 2000 m
Długość
4,57 m
Szerokość
1,83 m
Wysokość
2,87 m
Masa
950 kg
Kąt ostrzału:
kąt obrotu - 360 stopni
podniesienia - 10 + 90 stopni
Szybkostrzelność:
teoretyczna 2000 strz./min
praktyczna 400 strz./min
Obsługa
5 osób
W trakcie zgrupowania poligonowego, które trwało trzy tygodnie, działony miały zrealizować:
w cyklu przygotowawczym: czynności obsługi w przejściu z położenia marszowego w bojowe i odwrotnie,
zajmowanie stanowiska ogniowego, wykonanie działobitni, maskowanie sprzętu i stanowiska, wykrycie i
identyfikacja celów powietrznych, określanie danych do strzelania, osiąganiu gotowości bojowej nr 1, tzn.
gotowość do otwarcia ognia. Dodatkowo ćwiczeniami objęto usuwanie drobnych niesprawności sprzętu i
trening w wymianie luf armaty na czas. Cykl przygotowawczy trwał około dwóch tygodni. W trzecim
tygodniu realizowano strzelania bojowe.
W związku z tym, że był to nasz pierwszy poligon, traktowany on był w zasadzie jako
uzupełnienie szkolenia które przeszliśmy w trakcie pierwszego roku nauki. Dodatkowo miał on
formę praktycznego wykorzystania sprzętu przeciwlotniczego. Strzelania które mieliśmy wykonać
były strzelaniami najprostszymi. Obejmowały one strzelanie do celu rękawa, holowanego za samolotem i
strzelanie do ICP (imitatora celu powietrznego). Imitator stanowił pocisk rakietowy bez głowicy bojowej.
Dodatkowo, jako uzupełnienie szkolenia ogniowego, wykonać mieliśmy strzelanie z ręcznego granatnika
przeciwpancernego rpg–7. Celem był wrak samobieżnego działa pancernego ISU–152.
Zasadą prawidłowego działania zespołu obrony przeciwlotniczej działającego w ramach działonu
czy też plutonu przeciwlotniczego było odpowiednie wprowadzenie danych do strzelania na kolimatory
celowników optycznych. Dane te otrzymuje się od dalmierzysty wchodzącego w skład plutonu. Powinien
on określić kurs na jakim znajduje się cel powietrzny, odległość do celu, wysokość jego lotu. Dane te
przekazywane są przez dowódcę działonu w formie komend do obsługi armaty. Następnie są one wprowadzane przez
celownikowego na odpowiednie pierścienie kolimatora celownika. Mój działon miał szczęście ponieważ
naszym celownikowym był Tomek Kuźniak, najlepszy matematyk na roku który zadania matematyczne rozwiązywał
bez użycia kartki i długopisu, wystarczał mu jego mózg. Ale pechem wszystkich działonów był to, że
dalmierzystą był podchorąży, bodajże z plutonu “KUB”, który na dalmierzu również praktykował,
więc dane przez niego przekazywane nie mogły być zbyt wiarygodne.
W związku z tym, po pierwszym nalocie, razem z Tomkiem doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu
słuchać “przeraźliwych” krzyków dalmierzysty, postanowiliśmy na celowniku ustawić
nastawy zerowe i strzelać metodą prób i błędów. W następnych nalotach pierwszą serię, w ilości
3 do 5 pocisków strzelałem celując przed cel, a następnie nanosiłem poprawki i prowadziłem ogień
seriami wydłużonymi. W ostatnim nalocie uszkodzeniu uległ wieniec napędu w azymucie armaty, uszkodzenie
niemożliwe do usunięcia w warunkach polowych, więc strzelania zakończyliśmy bez zaliczenia
ostatniego nalotu. Ale w każdym razie wszystkie strzelania zaliczyliśmy na ocenę bardzo dobrą, nie
ostrzelanie ostatniego celu nie było brane pod uwagę bo nie wynikało z naszej winy.
Szczególnie w trakcie drugiego roku poznaliśmy smak zajęć z regulaminów. Podyktowane to
było zmianą dowódcy baterii. Po zmianie struktury dywizjonu podchorążych, dowództwo naszej
baterii drugiego rocznika objął por. Krzysztof Krawczak. Nie było chyba podchorążego w
szkole, który nie czuł respektu przed w/w oficerem. Można powiedzieć że był chodzącym
regulaminem. Mało tego, facet był maniakiem szkolenia strzelecko–ogniowego a musztra
stanowiła jego hobby.
Defilada Zwycięstwa – Warszawa ul. Marszałkowska – 9 maj 1985 rok. Foto: archiwum Sławomira Kargula.
W każdym razie, w miesiąc po rozpoczęciu drugiego rocznika, bateria zaczęła
wystawiać kompanię honorową szkoły i pełniła ten zaszczytny obowiązek do końca trzeciego
roku nauki. Każda wolna chwila wypełniona była od tej pory ćwiczeniami musztry
indywidualnej i zespołowej. Elementy musztry wykonywane na sygnał gwizdka stały się normą i
codziennością. Ale przynosiło to również sporą dawkę satysfakcji. Szczególnie gdy podczas
uroczystości szkolnych takich jak promocje, przysięgi czy uroczystości okolicznościowe, zgromadzeni
na tych imprezach zaproszeni goście, nagradzali przemarsze kompanii honorowej rzęsistymi brawami.
Przykładem tego jest wystąpienie kompanii honorowej szkoły na Defiladzie Zwycięstwa w dniu 09 maja 1985
roku w Warszawie. Za wzorowe reprezentowanie szkół oficerskich w stolicy, szkoła została
wyróżniona w rozkazie Ministra Obrony Narodowej.
Defilada Zwycięstwa – Plac Defilad – Warszawa – 9 maj 1985 rok. Foto: archiwum Sławomira Kargula.
Jak już mówiłem, por. Krawczak był specjalistą zagadnień szkolenia ogólnowojskowego.
Oprócz musztry, bardzo osobiście i poważnie traktował szkolenie z regulaminów i szkolenia strzeleckiego.
Strzelania które odbywaliśmy na strzelnicy garnizonowej w miejscowości Rokosowo, było swoistym świętem.
Każdy podchorąży który nie wykonywał podstawowych strzelań z broni osobistej, nie mógł liczyć na
jakąkolwiek litość ze strony naszego dowódcy baterii.
Bronią osobistą podchorążego był 7,62 mm karabinek kbk AKM, ale biorąc pod uwagę, że w niedługim
czasie mieliśmy zostać oficerami, obowiązkowo trzeba było zaliczyć na ocenę pozytywną strzelanie z
9 mm pistoletu wojskowego typu P–64. Równocześnie wykonywaliśmy zadania strzeleckie z 7,62 mm
karabinka kbk AK–GN (karabinek do strzelań granatami nasadkowymi), strzelania z 9 mm pistoletu
maszynowego PM–63 “Rak”, strzelania z broni zespołowej takiej jak 7,62 mm ręczny
karabin maszynowy rkm–D i 7,62 mm karabin maszynowy PK.
Jako jedyny pododdział szkoły wykonywaliśmy zadanie ogniowe nr 1, przewidziane dla
pododdziałów zmechanizowanych, polegające na strzelaniu drużyną do kilkunastu celów. Ogień prowadziło
się z broni osobistej, granatników przeciwpancernych i broni zespołowej. Oczywiście wykonywaliśmy
rzuty granatami bojowymi wszystkich typów używanymi w Wojsku Polskim.
W zakres szkolenia strzeleckiego wchodziła nauka budowy broni. Por. Krawczak stosował
podstawową metodę nauki, na stole leżały części rozebranego egzemplarza broni danego typu, wskazanemu
podchorążemu zasłaniano oczy, a następnie nasz dowódca wręczał mu do ręki wybraną przez siebie część. Zadanie
było proste, należało podać instrukcyjną nazwę podanej części. Tego typu egzaminy nasz pryncypał
uwielbiał organizować szczególnie przed urlopami, ponieważ wtedy, zanim wydał nam rozkazy wyjazdów
do domów sprawdzał poziom naszych wiadomości.
Jak wspomniałem na wstępie, służbę rozpoczęliśmy w okresie
stanu wojennego, na początku drugiego roku rozkazem komendanta szkoły, druga bateria podchorążych wyznaczona
została do pełnienia obowiązków kompanii interwencyjnej na terenie garnizonu Koszalin.
Zadaniem kompanii miało być wsparcie sił porządkowych na terenie miasta, w przypadku wystąpień
antypaństwowych “nieodpowiedzialnego elementu politycznego”. Na szczęście nigdy kompania
nie została użyta do podobnie bzdurnych zadań. Nasz dowódca dostał nowy argument do tego żeby zrobić z
nas prawdziwych “twardzieli”. Czynnościami wstępnymi naszego “komandira” było opracowanie
szczegółowego planu działania baterii w przypadku ogłoszenia wyższych stanów gotowości bojowej. Normalnie w
każdym pododdziale obowiązują pewne zasady działania żołnierzy po ogłoszeniu alarmu. U nas
natomiast, por. Krawczak doszedł do perfekcji w opracowaniu czasowego osiągania gotowości alarmowej. Każdy
pluton i każda drużyna miała szczegółowo, co do minuty rozpisany harmonogram pobierania broni, amunicji i
oporządzenia. Piszę co do minuty ponieważ np. moja drużyna miała czas na ubranie się, również w okresie
zimowym, obliczony na minutę i trzydzieści sekund, po tym czasie musieliśmy stanąć przed magazynem broni
w celu jej pobrania. Rekordzistą w ubieraniu się na czas był pewien podchorąży profilu taktycznych środków
OPL którego rekord to 40 sekund. Tyle czasu zabierało mu, ubranie się w mundur polowy i “panterkę”
a jego wojskowe buty były wzorowo zasznurowane. Nie uwierzyłbym w to, ale miałem okazję widzieć ten
wyczyn na własne oczy podczas pokazu, który zaprezentował nam w/w “wyczynowiec – rekordzista”
na rozkaz por. Krzysztofa. A więc elementy wyżej opisane ćwiczyliśmy przez jakieś dwa tygodnie.
Trening wyglądał następująco: po śniadaniu wracaliśmy do pododdziału, podoficer dyżurny
ogłaszał capstrzyk w biały dzień. Bateria rozbierała się, przebierała w piżamy i kładła do łóżek. Po
zajęciu miejsc w łóżkach, podoficer ogłaszał alarm. Na ten sygnał wojsko przerywało “sen” i w
trybie ustalonym harmonogramem działania zaczynało wykonywać określone czynności. Po dwóch tygodniach,
bateria licząca stu dziesięciu podchorążych, po dwunastu minutach od ogłoszenia alarmu była w
gotowości do działania. Pełen “sukces”.
Ale były również przedmioty uwielbiane przez wszystkich podchorążych. Jednymi z tych
przedmiotów były zajęcia ze szkolenia chemicznego i szkolenia inżynieryjno–saperskiego.
Szkolenie chemiczne prowadził ppłk Stawski. Oficer bardzo kulturalny, który każde swoje
zajęcia zaczynał i kończył dowcipem. Szkolenie inżynieryjno–saperskie prowadził ppłk Stalenga,
nazywany przez nas “wybuchowy Gonzo”. Szkolenie były ciekawe, szczególnie
zajęcia praktyczne z zastosowaniem środków wybuchowych.
W trakcie drugiego i trzeciego roku odbywały się zimowe i letnie zgrupowania poligonowe.
Na typowy poligon wyjeżdżał profil taktycznych środków OPL. Nie zazdrościliśmy kolegom z najmniej
technicznego profilu, ponieważ spanie zimą w namiotach nie należało do przyjemności. Nasze
zgrupowania poligonowe odbywały się w dywizjonach rakietowych.
Warunki nie były może jak w hotelu “Victoria”, ale można się było wykąpać i wyspać
w cieple. Zimą mieliśmy zakwaterowanie w pomieszczeniach wyznaczonych przez dowódcę dywizjonu, latem
natomiast kwaterowaliśmy pod namiotami. Ale latem było to przyjemnością. Dodatkowo dywizjony
w których odbywaliśmy zgrupowania stacjonowały w miejscowościach wypoczynkowych, i samo to
stanowiło o atrakcyjności pobytu.
III rok WSO WOPL – zgrupowanie poligonowe – 67 dr Unieście – lipiec 1985 rok.
Foto: archiwum Sławomira Kargula.
III rok WSO WOPL – zgrupowanie poligonowe – 67 dr Unieście – lipiec 1985 rok.
Od lewej siedzą: pchor. Sławomir Kargul, pchor. Dariusz Sikorski, pchor. Tomasz Kuźniak,
pchor. Grzegorz Walczak, pchor. Wiesław Tomczak. Foto: archiwum Sławomira Kargula.
III rok WSOWOPL – zgrupowanie poligonowe – 67 dr Unieście – lipiec 1985 rok.
Od lewej klęczą: pchor. Bogdan Gepart, pchor. Wiesław Zawadzki. Od lewej stoją:
pchor. Grzegorz Walczak, pchor. Krzysztof Jóźwicki, pchor. Sławomir Kargul,
pchor. Dariusz Sikorski, pchor. Tomasz Ławniczak, pchor. Wiesław Tomczak. Foto: archiwum Sławomira Kargula.
Zadaniem zgrupowań poligonowych była praktyczna nauka obsługi sprzętu rakietowego oraz
wykonywanie praktycznych zadań taktyki WOPK, szczególnie zagadnień dotyczących rozpoznania nowych
stanowisk ogniowych dla dywizjonu rakietowego, przygotowanie manewru pododdziału, rekonesansu drogi
marszu i wykonanie manewru. W ramach zajęć z budowy i obsługi sprzętu mieliśmy możliwość praktycznej
obsługi zestawu rakietowego, a w szczególności stacji naprowadzania rakiet (SNR), co w warunkach
szkoły nie było możliwe.
W trakcie czwartego roku, po raz pierwszy w historii szkół oficerskich podchorążowie odbyli
półroczne praktyki dowódcze. W zasadzie jeszcze w szkole dokonaliśmy podziału miejsc
odbywania praktyk. Ci co mieszkali w pobliżu dywizjonów 26. Brygady Rakietowej w której
jednostkach mieliśmy odbyć praktykę, mieli możliwość jej odbycia jak najbliżej domu.
42. dywizjon rakietowy bazował czternaście kilometrów od Kołobrzegu, mojego rodzinnego miasta, więc
w tej jednostce zameldowałem się w celu odbycia praktyki zawodowej. Praktycznie w każdym z
dywizjonów praktykę odbywało trzech podchorążych, razem ze mną w Ustroniu Morskim praktykowali
pchor. Krzysztof Jóźwicki i pchor. Andrzej Sańpruch. Wyznaczono nam stanowiska dublerów
dowódców plutonów startowych. Praktycznie mieliśmy kierować plutonami bez prawa oddziaływania
dyscyplinarnego w stosunku do żołnierzy służby zasadniczej. Dowódcą baterii startowej był
por. Andrzej Bańczewski, natomiast plutonami dowodzili ppor. Władysław Choszczyk i ppor. Bogdan Jastrzębski.
Zarówno Władek jak i Bogdan byli naszymi kolegami, ponieważ gdy byliśmy na pierwszym roku
to oni kończyli szkołę. Andrzeja Bańczewskiego również znaliśmy ponieważ często odwiedzaliśmy
42. dywizjon podczas zajęć praktycznych realizowanych w drugim roku nauki. Tak więc przebieg
praktyki odbył się bez jakichkolwiek komplikacji. Dodatkowo nabyliśmy doświadczenia w pracy z
żołnierzami służby zasadniczej, oraz w obsłudze sprzętu.
W tym okresie 42. dywizjon rakietowy przygotowywał się do wykonania strzelań bojowych
na poligonie Aszałuk w ZSRR. Włożyliśmy również małą cząstkę swojej pracy w przygotowaniu obsług
do wyjazdu na strzelania. Przeprowadziliśmy większość treningów obsług startowych w dobiegu do
stanowisk ogniowych, w czasowym ładowaniu wyrzutni rakietami i podjazdu kierowców STZ do stanowisk
ogniowych. Strzelania poligonowe dywizjon zaliczył na ocenę bardzo dobrą więc i my mieliśmy trochę
satysfakcji. Również jako pierwszy z roczników podchorążych odbywających praktyki zdaliśmy egzaminy
dopuszczające do pełnienia dyżurów bojowych na stanowisku oficera baterii startowej. Egzaminy dopuszczające
zdawaliśmy przed “legendą” 26. Brygady, mjr. Sokołem, specjalistą wyposażenia startowego
dowództwa brygady. Praktykę skończyliśmy w marcu 1986 roku i wróciliśmy do szkoły celem zakończenia edukacji.
IV rok WSO WOPL – praktyka dowódcza – 42 dr Ustronie Morskie – listopad 1985 rok. Foto: archiwum Sławomira Kargula.
Ostatni etap nauki polegał na zaliczeniu ostatniej letniej sesji egzaminacyjnej, dokończeniu
prac dyplomowych oraz na jej obronie. Tematem mojej pracy dyplomowej było: “Zastosowanie
zautomatyzowanego systemu dowodzenia Wojsk Rakietowych OPK WEKTOR 2WE w działaniach bojowych”.
Praca z zakresu taktyki i zastosowania technicznego sprzętu. W tamtym okresie prace dyplomowe w
szkołach oficerskich pisało się ręcznie, co może się cokolwiek wydać dziwne w dobie komputerów, ale
wtedy nie mogliśmy użyć nawet maszyn do pisania ze względu na tajemnicę wojskową. W każdym razie praca
nie była chyba zła, skoro znalazła się w gronie dziesięciu najlepszych prac dyplomowych szkoły
i została przedstawiona Dowódcy Wojsk Obrony Przeciwlotniczej po uroczystościach promocyjnych.
IV rok WSO WOPL – dyplom za jedną z najlepszych prac dyplomowych wykonanych w WSO WOPL w 1986 rok.
Egzaminy końcowe polegały na obronie pracy dyplomowej oraz na ustnych egzaminach z przedmiotów
wiodących takich jak: taktyka ogólna i taktyka WOPK, budowa i zastosowanie sprzętu oraz zasady
strzelań z przeciwlotniczych zestawów rakietowych. Reasumując, uczelnię ukończyłem z bodajże
trzydziestą trzecią lokatą na stu jeden podchorążych naszego rocznika.
Aktu promocji na pierwszy stopień oficerski dokonuje gen.dyw. Tadeusz Obroniecki.
Od lewej: już ppor. Krzysztof Jóźwicki, prawie ppor. Sławomir Kargul, jeszcze “podchorążowie”:
Janusz Jankowicz, Witold Kwiecień, Mariusz Piwko. Foto: archiwum Sławomira Kargula.
W niedzielę 31 sierpnia 1986 roku, na rynku głównym Koszalina odbyła się 39 promocja
podchorążych w Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Obrony Przeciwlotniczej rocznika 1982 – 1986.
Jak wcześniej napisałem, naukę na pierwszym roku rozpoczynało 175 kandydatów na oficerów, uczelnię
ukończyło 101 podporuczników.
Ostatnie zdjęcie “sławetnego” plutonu WOPK rocznik 1982–1986.
Rząd I - klęczą od lewej podporucznicy: Dariusz Sikorski, Marek Iżak–Iżewski, Józef Zabiegalski,
Leszek Kuchnowski, Cezary Miś, Henryk Hebel, Wiesław Tomczak, Andrzej Sańpruch, Zdzisław Kujawa,
Grzegorz Walczak. Rząd II: Dariusz Radke, Krzysztof Jędrzejewski, Wiesław Zawadzki (w mundurze galowym),
Andrzej Ostrowski. Stoją od lewej: Sławomir Kargul (w mundurze galowym), Jarosław Pszonka,
Marek Grudziński, Krzysztof Jóźwicki, Mariusz Piwko, Zbigniew Czutro, Jan Jankowicz, Tomasz Ławniczak,
Roman Weiss, Witold Kwiecień, Bogdan Gepart, Tytus Sadzak, Janusz Farmas i Tomasz Kuźniak.
Foto: archiwum Sławomira Kargula.
Po czterech latach ciężkiej pracy, w końcu mogliśmy powiedzieć,
że spełniły się nasze marzenia i plany. Promocji na pierwszy stopień oficerski dokonał
Dowódca Wojsk Obrony Przeciwlotniczej gen. dyw. Tadeusz Obroniecki.